Musimy na chwilę zejść z Drogi Świętego Jakuba, a właściwie wyprzedzić
większość wydarzeń, ponieważ mam historię, która nie może czekać. Przez dwa
dni moja chęć opowiedzenia Wam tej historii mocowała się z chronologią zdarzeń
i w końcu chęć zwyciężyła. Było tak:
Na kilka dni przed Wigilią wysyłam do Kuby smsa „spotkajmy się przed świętami”. Nie
widzieliśmy się tak długo, od camino minęło już pół roku. Kuba ma jednak dużo
zajęć – jak odpisuje - w domu i w kościele. Wpadam na pomysł, że zrobię mu
niespodziankę i zjawię się na mszy, podczas której Kuba służy przy ołtarzu. Nie wiem jednak o której godzinie jest msza. Kontaktuję się więc z Tatą Kuby, żeby ustalił
godzinę. Mój plan jest taki – przyjeżdżam na mszę, potem chwilkę porozmawiam z
Kubą i wracam do domu. Jednak ten plan od razu bierze w łeb, gdy Tato Kuby dzwoni
do mnie z informacją, że msza jest o jedenastej, a potem zapraszają mnie na
obiad. Tato Kuby jest pełen entuzjazmu dla mojego pomysłu, a ja …, no cóż ja
jestem zaskoczona i zachwycona, że on tak szybko i chętnie całą tę moja akcję
ogarnął! Mam się zjawić za dwadzieścia dziesiąta na dworcu, stamtąd Tato Kuby zabierze mnie w miejsce, gdzie można mnie przetrzymać do
jedenastej. Potem pójdziemy do kościoła.
Rozmawiam także z Kajetanem, opowiadam mu jaką
niespodziankę przygotowuję dla Kuby. Kajetan jest zachwycony i żałuje, że go
tam ze mną nie będzie. Kończąc rozmowę, zwierzam się, że mam takie dziwne uczucie,
że nie jestem jedyną osobą robiącą niespodziankę.
Noc przed nie mogę zasnąć z podekscytowania. Przewracam
się z boku na bok, czekam, żeby już wstać, a wcześnie, bo
piętnaście po szóstej muszę zerwać się z łóżka. Nareszcie dzwoni
budzik. Wstaję, szykuję się. Wszystko mam przygotowane: upominki dla Kuby i jego
rodziny, sukienka, torebka (wcześniej wysprzątana), buty wypastowane. Wyruszam.
Kiedy idę na dworzec jest trochę przed
ósmą, ale w drugi dzień świąt nikogo nie ma o tej porze na ulicach. W
ciszy zaczyna padać śnieg, leniwie wstaje dzień. Jest tak gwiazdkowo jak na filmie familijnym. Wsiadam do pociągu,
szukam konduktora, żeby kupić bilet – to już znacie, prawda? Ale konduktorowi
zawiesza się terminal i nie może mi wydrukować biletu.
- O, to może pojadę bez biletu – żartuję.
- I tak zamierzałem dać pani prezent – mówi konduktor – w końcu
dziś drugi dzień świąt – uśmiecha się i wręcza mi bilet za… 40 groszy!
- Tylko niech pani to zostawi dla siebie – dodaje szeptem.
Proszę więc nie mówcie nikomu, że Wam powiedziałam.
Ja wykrzykuję – „to niemożliwe!” A mężczyzna odpowiada:
- Na tym świecie wszystko jest możliwe.
Co prawda, to prawda, należy mu przyznać rację. I tę tezę możecie akurat powtarzać wszystkim i
zawsze.
- Niech się pani za mnie pomodli – kontynuuje konduktor.
- Jasne – odpowiadam –
zrobię to z przyjemnością i to od razu, bo tak się składa, że akurat jadę na
mszę.
Wiecie już oczywiście, że jestem w siódmym niebie i dalej
zmierzam do celu absolutnie szczęśliwa. Wysiadam na dworcu dokładnie według
planu, schodzę z peronu i w moją stronę biegnie Tato Kuby. Wita mnie serdecznie
i zabiera do mieszkania Dziadka Kuby, żeby tam przetrzymać przez czas, który
pozostał do mszy. Rozmawiamy, głównie o bieganiu. Tato Kuby jest lekarzem i
dopytuje o moją endo. Jako doktor wyraża też swą opinię na temat triatlonów i
innych wyczynów sportowych, które pojawiają się w moich planach. Trzeba jednak
powiedzieć, że nie trzyma się kurczowo swojej opinii i podczas tej rozmowy
więcej w nim sportowca niż lekarza. (Pamiętacie, Kuba jest kolarzem, podobnie jego ojciec i bracia). Zresztą muszę powiedzieć uczciwie, że jak
się ma takiego syna, to już człowiekowi nic nie pozostaje, tylko być fajnym –
szybko dochodzę do tego wniosku. Wkrótce przekonam się także, że nie dotyczy to
tylko Taty Kuby.
Pod domem czeka na nas Mama Kuby, zostawiamy tu samochód i
idziemy do kościoła. O Boże! Wchodzę do środka i serce zaczyna mi walić jak
szalone!
- Sama chciałaś – mówi Tato Kuby wyjątkowo zadowolony.
Kościół jest pełny. Wolna tylko pierwsza ławka. Niewielka, w
sam raz na trzy osoby. Zmierzamy w jej kierunku.
- Nie sądzisz chyba, że to przypadek? – retorycznie pyta
mnie szeptem Mama Kuby – zarezerwowałam ją – mówi z uśmiechem. Jeśli napisałabym,
że jestem zaskoczona, to chyba nie byłaby prawda, w tym momencie przestaje mnie
cokolwiek dziwić.
To co się dzieje wygląda znacznie lepiej niż w moich wyobrażeniach.
Znacie to chyba z „Alchemika” – wyraź pragnienie, zrób krok w jego kierunku, a
Wszechświat na nie odpowie! Rodzina Kuby jest lepsza niż Wszechświat, tak odpowiada
na moje pragnienie, że nie wiem, czy mam śmiać się w głos, czy płakać ze
wzruszenia.
Siedzimy w ławce. Modlę się za konduktora, jak prosił. Z zakrystii wychodzi Kuba. Patrzy na nas. Podnosi
brwi ze zdumienia. Wyciąga szyję w naszą stronę. Patrzy. Ucieka do zakrystii. Za
chwilę wygląda stamtąd. Wychodzi. Patrzy. Patrzy coraz bardziej… patrzy jeszcze
bardziej … A po chwili jego twarz rozjaśnia uśmiech. Ja uśmiecham się od ucha
do ucha. Uśmiecham się tak, jak kot z „Alicji w Krainie czarów”, jakbym była samym uśmiechem. Jakbym była wyłącznie uśmiechem.
Podczas tej mszy wszyscy się będą uśmiechać, ja, Mama Kuby, Tato Kuby, Kuba i
Ksiądz.
Msza jest wspaniała, kazanie piękne, czas szybko mija. Stoimy
teraz przed Kościołem, tuż obok żywej szopki, podchodzi Kuba z Olą oraz jego
bracia. Witamy się i śmiejemy.
– Już nie wiedziałem, co mnie bardziej dziwi, że widzę
Magdę, czy że tato jest w kościele - komentuje Kuba i pękamy ze śmiechu - Byłem
ciekawy, kto pierwszy zemdleje z wrażenia, ja z powodu Magdy, czy proboszcz z
powodu taty! Świetna rodzina z Koszalina!
Okazuje się, że rodzice Kuby wymyślili opowieść o rodzinie z
Koszalina, która ma ich odwiedzić w święta. Rodzina, której Kuba w ogóle nie
zna, której nigdy nie widział. Bracia
Kuby, Piotrek i Kacper byli wtajemniczeni w całą akcję, tylko jedyny Kuba żył w
nieświadomości. Teraz wszyscy co rusz przywołują rodzinę z Koszalina i
wybuchamy śmiechem.
moja czapka |
W domu dostaję wyjątkowy prezent – zimową czapkę specjalną dla przyjaciół
rodziny. Siedzimy, rozmawiamy, opowiadam moje podróżnicze historie i nagle
słyszę głos. Kurcze, słyszę głosy. I ja je znam. Szukam w pamięci, kto to, do
kogo należą, gdy w drzwiach pojawia się dziadek Kuby, Wiesiu! I Michał! I mama
Michała! Rzucam im się na szyję. Wiesiu podnosi mnie do góry. Obcałowuję i
przytulam księży! Nie ma jak święta z rodziną! – myślę sobie, szczególnie z rodziną z Koszalina. Oto ja
robiąca niespodziankę zostałam wyniespodziankowana! Wspaniały Wszechświat! Wspaniali
ludzie! Wspaniałe Boże Narodzenie!
Jemy obiad, wspominamy camino, opowiadamy sobie trochę o
minionym pół roku. Rany, jakie życie jest fajne w tej chwili! Co za święta!
Wracam na dwie tury, żeby spotkać się z Kajetanem i wszystko
mu opowiedzieć. Gdy wysiadam z pociągu Kajetan patrzy na mnie błyszczącymi
oczami i mówi:
- Jaka ty jesteś pięknie szczęśliwa!
A kto mnie uszczęśliwił?
Rodzina z Koszalina.
Rodzina z Koszalina.
PS. Jeśli raz pójdziecie na camino, ono przejmie Wasze życie
i będzie trwać, gdziekolwiek nie wyruszycie. Trzeba tylko zaufać Drodze.
Niesamowiete życie niesamowitej Magdy :D
OdpowiedzUsuń~anka ;)