środa, 8 października 2014

Dygresja dramatyczna



Jestem Hiobką. Tak właśnie dziś się czuję. Wiem to miał być pozytywny blog. Optymistyczny. Wystarczy spojrzeć – nie wiem jak będzie, ale wiem, że będzie dobrze. Tym się chwalę, więc trzymam się tego zdania jak tonący brzytwy. Nic nie mam, nic nie mam – wykrzykuję sobie do środka. Jest dramatycznie. Muszę iść pobiegać. Trening w takim stanie jest bardzo trudny. Od trzech dni nie biegałam. Na początku jest dobrze, biegnę z impetem, stopy mocno uderzają o chodnik, odbicie, i znów i znów, ręce jak tłoki. Ruszam się, ciało wysyła sygnał do mózgu -  przyjemnie. Ale za chwilę czuję ból w prawej nodze, zawsze mnie boli, gdy jestem spięta. Wiem, że będzie się nasilał. Biegnę dalej, nic nie mam, nic nie mam, nie mam – powtarzam sobie w rytm kroków. I jeszcze noga mnie boli. Nawet nie mogę biegać… jednak biegnę. Biegnę i myślę, że nic to tak naprawdę znaczy nie mam tego, co bym chciała, czego aktualnie pragnę. Bo przecież mam córkę (jeszcze fajniejszą niż kiedykolwiek marzyłam), mam pracę (niekoniecznie taką o jakiej marzę, ale jednak mam), jest kilka osób, które mnie lubią, a nawet są takie które mnie kochają! Mam moje buty do biegania! A od dzisiaj także mam rower. To najpiękniejszy rower w mieście (o tym potem), mam cudowne wspomnienia z podróży. Mam książki, trzy kocice, mam Fundację Historii Kobiet. Źle mi się biegnie, jest ciężko, trenuję sobie podbiegi, pod górkę i w dół, pod górkę i w dół, pod górkę, pod górkę więcej wysiłku, więc się koncentruję, biegnę. Zbieg łatwiejszy – rozpaczam, rozpaczam aż do przystanku. Tutaj zawracam spowrotem pod górę, wbiegam, wbiegam, wbiegam, bo drodze trochę zapominam, że mi źle, bo to jest jednak spory wysiłek.   Zbiegam – przypominam sobie wszystkie nieszczęścia jakie mnie spotkały. Teraz piszę to i wiecie co – świetnie je pamiętam, potrafię szybko przytoczyć co najmniej siedem, a wśród nich największa jest miłość, niespełniona, odrzucona, nie taka jakiej chcę, pragnę, oczekuję. Piszę to i robi mi się wstyd, a w tej samej chwili Zuzanna podchodzi do mnie przytula się i mówi: Jak pięknie bije Ci serce! Mówi coś tak wspaniałego. Moje serce bije! I bije pięknie! Jestem. Żyję. Ty, który jesteś, zbaw mnie proszę - pojawia się w mojej głowie.  I myślę, że ja wcale przecież nie pragnę spokoju, tylko pełni, życia, namiętnej obecności tutaj. Chcę podejmować ryzyko miłości, ryzyko marzeń, ryzyko spełnienia. Chcę całego życia! Otwieram książkę Murakamiego („O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”) na chybił trafił: Moim zdaniem część z nas biega wcale nie dlatego, że chce żyć dłużej, ale dlatego, żeby przeżyć życie najpełniej jak można, a nie we mgle. Moim  zdaniem bieganie bardzo  w tym pomaga. Zmuszanie się do największego wysiłku, do jakiego jesteśmy w stanie się zmusić przy wszystkich naszych ograniczeniach – oto istota biegania i metafora życia, a dla mnie również pisania. Sądzę, że wielu biegaczy się ze mną zgodzi – mówi Murakami, a ja się zgadzam. Czy jest mi lepiej?  – może odrobinę. Czy będzie trudno? Tak  - i w życiu i w bieganiu. Co robić jak jest trudno – biec dalej do mety. Najlepiej jak w tej chwili potrafisz.