poniedziałek, 22 grudnia 2014

Msza o świcie i inne przyjemności



Wracam pamięcią do tej drogi. Idę tędy już drugi raz. Zmierzamy do klasztoru, w którym nocowałam roku temu, gdzie jadłam kolację z parą Szwedów, Śmiejącą się i młodym Finem. Trasa, którą przemierzam teraz jest ta sama, lecz zupełnie inna. Ze zdumieniem spostrzegam, że odległości, które poprzednio były ogromne, znacznie się skróciły. I droga także jakaś łatwiejsza. To niesamowite. Tylko upał doskwiera. Zatrzymujemy się i zjadamy kupione w pobliskim sklepie melony i pijemy wodę. Ruszamy dalej, znowu idziemy w grupie i rozmawiam z Wojtkiem, który jest pracownikiem na  politechnice. A potem z młodszym Wojtkiem, studentem. I z Wiesiem, księdzem, który podczas tej pielgrzymki będzie rzucał palenie. Tylko Paweł trzyma dystans. Idziemy dalej i chłopaki wciąż mnie pytają, kiedy w końcu wyjdziemy z tego Porto.
- Zaraz za zakrętem – odpowiadam. Ta odpowiedź będzie nam już towarzyszyć do końca camino, kiedy tylko ktoś zada pytanie o koniec jakiejkolwiek drogi. I nieodmiennie będzie nas rozśmieszać.
W końcu docieramy. Nie mogę uwierzyć, że to już. Tak szybko! Jesteśmy w klasztorze. Ja dostaję pokój na drugim piętrze, chłopcy wyżej. Sala jest trzyosobowa, ale na razie jestem tylko ja.
Wyciągam się na łóżku. Wygląda na to, że jutro pójdę sama.
Ledwie zdążyłam dokończyć tę myśl, do pokoju wpada Kuba:
- Możemy nocować z tobą? – pyta mając na myśli siebie i młodszego Wojtka. – Bo tam w naszym pokoju jacyś starzy faceci smarują nogi kamforą – usprawiedliwia się.
Podejrzewam, że ci starsi faceci są w moim wieku, ale zgadzam się z ochotą. Cieszę się, że chłopaki chcą tu nocować. Ja i Kuba przegadamy pół nocy, podczas której opowie mi o kozie wypijającej kawę z kubka Kasi i o tym jak za pomocą podestu na dachu samochodu można temu zapobiec. A także o kolarskiej stylówie i sportowych ciuchach. Ale wcześniej po wzięciu prysznica udamy się na kolację. Wybieramy się w czwórkę – ja, Kuba, Wiesiu i Wojtek starszy.  
Wychodzę z albergi ostatnia, zbiegam ze schodów z rozpuszczonymi i nie do końca wysuszonymi włosami, chłopaki już stoją na dole.
- Zobaczcie – mówi Wiesiu – Magda z rozpuszczonymi włosami wygląda jak nastolatka. Do dziś smakuję ten komplement. Jest wspaniały. Dzięki Wiesiu.
Schodzimy w dół, do drogi, rozmawiamy żartujemy. Jest tutaj sklep ze stolikami, w którym można coś zjeść na miejscu, ale kobieta odsyła nas do restauracji trochę dalej, bo nie mają już nic ugotowanego. Idziemy więc dalej, ale okazuje się, ze restauracja jest zamknięta. Wracamy, znam Portugalczyków i wiem, ze właściciele nie pozwolą nam odejść z pustymi brzuchami. I rzeczywiście natychmiast wyciągają z zamrażarki dwa rodzaje pierogów, z zaplecza (z domu?) przynoszą zupę jarzynową, kroją chleb, pomidory, Wiesiu zamawia wino. Mamy prawdziwą ucztę. Czuję dumę, czuję się tak jakbym oprowadzała chłopaków po moim kraju. I jestem z tego kraju dumna. A już za chwilę będę też dumna z chłopaków, których wkrótce zacznę nazywać moją chłopacką drużyną.
Siedzimy więc sobie przy stole, a właściciele na wszystkie możliwe sposoby starają się nam dogodzić. Gdy Wiesiu mówi nam, że boli go noga, a Kuba powtarza to właścicielom, okazuje się, że będą nam dogadzać na wszystkie, również niemożliwe sposoby.
Kobieta, którą – nie pamiętam już dziś dlaczego – nazywamy Otilią (czyżby taka była nazwa tego sklepiku?)– smaży dla nas pierogi. A jej mąż woła Wiesia i mimo jego protestów wciąga księdza do damskiej toalety, każe mu włożyć nogę do bidetu i umyć stopę. Panowie posługują się swoimi ojczystymi językami. Pokładamy się ze śmiechu, gdy próbują się nawzajem zrozumieć.  A gdy mężczyzna przynosi dezodorant o nazwie Odor i jak na komedii z Luisem de Funesem pokazuje w jaki sposób Wiesiu ma go użyć, a następnie sam zaczyna psikać na wiesiową stopę, dosłownie i bez metafory, płaczemy ze śmiechu. W życiu się tak nie uśmiałam! Za chwilę pod stołem pojawia się miednica z wodą i solą jako ulga dla obolałej nogi Wiesia. Na stole frykasy i wino i wciąż dostajemy coś nowego, a to portugalską lemoniadę sumol, a to ciasteczka. No co tu dużo mówić – jest po prostu bosko!
Jesteśmy już najedzeni jak tuczone gąski, a Otilia przynosi nam jeszcze bacalhau – dorsza przygotowanego na sposób portugalski. Ponoć Portugalczycy potrafią go przyrządzić na 365 sposobów!
Gdy wychodzimy okazuje się, że ta uczta kosztowała w sumie 20 euro. Dajemy jeszcze 5 euro napiwku. A wtedy Otilia wciska nam butelki wody mineralnej. Wbiegam za ladę, przytulam ją. Jestem taka wdzięczna! Tak, znowu jestem szczęśliwa. Jeśli będziecie kiedykolwiek w Vilarinho odwiedźcie koniecznie sklepik Otili na pewno Was ugości  jak kogoś najbardziej oczekiwanego.
muszla św. Jakuba od mojej chłopackiej drużyny
Potem jeszcze w alberdze, klęcząc przed księżowską stopą,  przekłuwam igłą pęcherze na stopach Wiesia. Ale niezbyt dobrze mi to wychodzi, boję się, że sprawię mu ból. Igłę przejmuje Kuba i odtąd będzie wszystkim oprawiał boloki jak prawdziwy doktor. Jeśli chcielibyście wiedzieć, co zabrać na camino, to w sytuacji, gdy nie macie własnego doktora, weźcie koniecznie igły i coś do dezynfekcji boloków.
Nazajutrz wstajemy wcześnie rano. Michał w imieniu całej drużyny wręcza mi muszlę Świętego Jakuba, którą przytroczę do plecaka. Czyżbym została pasowana? Dziś mogę powiedzieć, że będą jeszcze dwa takie pasowania. Wszystkie mnie wzruszą.
Obok klasztoru, który teraz skrywa mgła znajduje się niewielki cmentarz oraz dwunastowieczny kościół, moi księża odprawią tu mszę. Siedzę w ławce, przede mną dwóch Wojtków i Kuba. Po drugiej stronie nawy zasiada miejscowy ksiądz, który wielkim kluczem  otworzył nam drzwi kościoła. Przy ołtarzu trzej księża: Michał, Wiesiek i Paweł. Na ołtarzu hostia. Księża unoszą ręce …  Za murami z szarego kamienia wstaje dzień, słyszę śpiew ptaków. To jedyny odgłos, który dochodzi z zewnątrz. Czuję się jakbyśmy byli pierwszymi chrześcijanami, którzy wyznają swoją wiarę. Czuje tę świeżość i obecność sacrum. Na Drodze nie musisz szukać Boga, On sam Cię znajdzie.  Tak Bóg tu jest, ze mną i moją chłopacką drużyną.
Amen.


kompleks klasztorny

4 komentarze:

  1. Zycie to niespodzianka :)
    A Magda to niesamowita osoba - dziéki :*
    Anka

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję, a niesamowita jest moja chłopacka drużyna. drugiej takiej nie ma na świecie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tak sobie to czytam i czytam i tłumaczę Finnowi. I tak sobie razem czytamy, rozmawiamy i płaczemy, a może tylko oczy nam się "pocą". Ze wzruszenia, z tęsknoty, z tęsknoty za Camino, ze wspomnień odczuwania tego samego w Drodze. Czujemy się jakbyśmy byli wybrani, ale może to zbyt duża pycha tak myśleć...

    OdpowiedzUsuń
  4. teraz to jestem wzruszona. I powiem Wam bez ludzi nie ma camino. To wspaniałe, że jesteście. To mnie uszczęśliwia.

    OdpowiedzUsuń