Pisałam tu już o
tym wielokrotnie, jak istotne jest, aby otworzyć się na to co się wydarza. To szczególnie
ważne, ale i niezmiernie trudne do zrobienia, gdy jesteśmy smutni, boleśnie
doświadczeni i wycofani. Ale jeśli właśnie wtedy nam się to uda, w pełni będzie
widać dar jaki otrzymujemy. Czasem, sytuacja jest taka, że po prostu nie ma już
nic do stracenia. Może paradoksalnie właśnie wtedy jest łatwiej. Ze mną było
dość dziwnie, bo z jednej strony – starałam się ze wszystkich sił być uważna,
z drugiej – dałam się po porostu nieść… A było tak:
Przeprowadzam
się. Mam nowe mieszkanie. Właściwie mieszkanie jest stare, to znaczy mieści się
w starej kamienicy i mnóstwo rzeczy wymaga wymiany, a całość porządnego
remontu. Muszę się zająć tysiącem różnych spraw. To dobrze. Skupienie uwagi na
czymś konkretnym pozwala choć na chwilę uwolnić się od żalu. Staję wobec
tysiąca różnych problemów do załatwienia. Mam na myśli nie tylko sprzątanie,
czyszczenie starych pięknych pieców kaflowych, malowanie, szlifowanie i
gruntowanie ścian, ale także zawarcie nowych umów z dostawcami gazu i energii
elektrycznej, na które składa się przecież kilka różnych czynności, takich jak
załatwianie licznych pozwoleń i zaświadczeń.
Najłatwiejsze
okazało się zamontowanie licznika prądu.
Dzwonię do
firmy, okazuje się że umowę mogę zawrzeć przez telefon. Za dwa dni przychodzi Pan
Fachowiec i w piętnaście minut zakłada nowiutki licznik energii elektrycznej.
Na dodatek wcale nie muszę płacić. Jak na początek fantastycznie. Co więcej –
Pan Fachowiec wręczając mi pudełko po liczniku, żebym je wyrzuciła do śmieci, mówi:
- Stan licznika
zero zero. Może pani startować.
Uśmiecham się,
do tych słów bardziej nawet niż do Pana Fachowca. Czyżby to znak, że przeszłam
już ten dystans między końcem a początkiem? I mogę rzeczywiście zaczynać. Nie wiem.
Postanawiam jednak poczekać, nigdzie się tym razem nie spieszyć. Zobaczyć, co
będzie dalej.
Następny
przychodzi Pan Kominiarz. Chcę, żeby sprawdził, czy piece są sprawne i czy jest
tu jakiś komin, do którego będę mogła w przyszłości podłączyć kominek. Uparłam się
na ten kominek, przy którym usiądę i będę pisać. Pan Kominiarz opukuje piece,
kuchenny przechodzi to badanie pozytywnie, ale pokojowy wymaga czyszczenia i
uszczelnienia. Trzeba będzie wezwać zduna. Pan Kominiarz ma znajomego, więc nie
będzie z tym kłopotu. Mimo że diagnostyka już została zakończona, rozmawiamy
jeszcze o rodzajach pieców, kominków i sposobach ogrzewania mieszkania. Pan kominiarz
poleca mi jeszcze firmę zajmującą się właśnie montowaniem różnego rodzaju systemów
ogrzewania mieszkań. Dziękuję mu i zachęcona jego serdecznością pytam:
- Czy to prawda,
że kominiarze przynoszą szczęście?
- Oczywiście – odpowiada,
patrząc na mnie badawczo znad okularów – a ja pani przyniosłem cały worek
szczęścia. W tym mieszkaniu będzie pani szczęśliwa – uśmiecha się.
O rany! Taka dobra
wróżba to jest coś.
Pan Zdun
uszczelnia piec - jak mówi – „prawdziwą gliną”.
- Taka prawdziwa
glina to podstawa – tłumaczy - wręcz fundament. Jest mocna i dobra. Czy Pani
wie, że na takiej glinie Polskę zbudowano? – pyta retorycznie.
No rzeczywiście
myślę sobie – glina dobrze się kojarzy. Z tej samej gliny jesteśmy zrobieni –
mówi się. No i że Bóg nas z gliny ulepił. Postanawiam to później sprawdzić.*
Następnego dnia
przychodzi Pan od ogrzewania. Chodzi szybkim, sprężystym krokiem po mieszkaniu mierzy
ściany, coś sobie wylicza w notesie. Biegam za nim, kiedy przemawia do mnie
jakimiś słowami i specjalistycznymi terminami, których kompletnie nie rozumiem.
Co zresztą natychmiast otwarcie przyznaję. Stajemy przy piecu w kuchni i, ni z
tego ni z owego, rozmowa zaczyna toczyć się w całkiem innym kierunku. Opowiadam
mu o camino, a on mi o swojej pracy we Francji i pani Halince, która codziennie
smażyła dla niego kotlety. Ja mu o bieganiu, a on mi o motorach. Dawno już
minęła godzina, a my rozmawiamy dalej, o świętych, pustelnikach i mszach o nawiedzenie
Ducha Świętego (ta Postać jest tu bardzo ważna, opowiem Wam o tym później). Nastaje
krótka chwila milczenia, Pan hydraulik patrzy mi w oczy i zwierza się, że miał
kiedyś problem z alkoholem. Czekał na piątek, aby napić się Jacka Danielsa. Gdzie
tam napić się! Upić się nim do nieprzytomności!
- Gdy
spostrzegłem, że mam problem – opowiada – zacząłem odmawiać różaniec. Dziś nie
piję. Sam nie dałbym rady – zawiesza głos w oczekiwaniu na moją reakcję.
A ja szybko
rewanżuję się historią mojego smutku. Streszczam ją szybko, w krótkich
esencjonalnych zdaniach, żeby się nie znudził, żebym zdążyła zanim powie, że
musi iść.
On patrzy na
mnie, jakby widział nie moją twarz, lecz serce i mówi:
- Musi pani być
cierpliwa – ujmuje moją dłoń w swoje dłonie, jakby chciał dodać tej frazie
otuchy. – jest pani odważna, musi pani być cierpliwa.
Biorę te słowa z
wdzięcznością i radością. Biorę je, bo są echem słów, które dostałam w innym
czasie, od kogoś innego. Jestem oszołomiona. Nigdy nie przeprowadziłam tak przejmującej
rozmowy z hydraulikiem, który przyszedłby wycenić montaż ogrzewania. Ale i on
jest pod wrażeniem, żegnamy się życząc sobie nawzajem dobra i szczęścia i to
nie jest grzecznościowa formułka, lecz błogosławieństwo.
Tak to było, wciąż
wracam myślami do tych sytuacji, a właściwie przechadzam się po nich, jak po
ogrodzie, w którym podczas każdego kolejnego spaceru można odkryć nowe rośliny.
Służą mi te przechadzki, mnie i mojemu sercu. Mam nadzieję, że i Panom
Fachowcom też coś z tego zostało. Coś dobrego i wzmacniającego. Myślę też o
tym, jak w naszym życiu zachodzą na siebie rozmaite przestrzenie i potrzebna
jest umiejętność funkcjonowania w każdej z nich.
Przeczytałam ostatnio
w książce o Duchu Świętym, że w Biblii słowo serce znaczy to, co dla nas dziś
rozum. I myślę, że patrzenie sercem jest widzeniem w pełni, to znacznie
obszerniejszy obraz niż ten racjonalny, rozumowy. Obejmuje dwie sfery – rzeczywistości
materialnej i świata duchowego, łączy je w jedno, daje ukojenie i spokój. To, co mi się przydarzyło i co tu opisałam
było właśnie takim wejściem w sferę serca. I chyba muszę dziś powtórzyć tytuł mojego
wcześniejszego blogowego wpisu – Bóg ma poczucie humoru – dzięki czemuś tak
racjonalnemu, wręcz przyziemnemu jak remont mogłam wejść zupełnie inną
rzeczywistość – do obokświata, w przestrzeń serca.
*według
słowników symboli glina oznacza transformację, połączenie i zjednoczenie.
Z Tobą rozmowa jest zawsze przyjemnością. Kilka lat po parę godzin dziennie miałem okazję i zawsze jest o czym jeszcze porozmawiać. Nie dziwne że, panowie też temu ulegli. Licznik, glina i kominek = początek. Tylko od Ciebie zależy czego i jaki. Śmiało startuj. Tak jak w biegach: szybko, zdecydowanie i do przodu. Efekt będzie taki jam w biegach, meta z sukcesem. Zazdroszczę Ci wiary. Ja tego nie mam. TRZYMAM KCIUKI! Jak zawsze :)
OdpowiedzUsuńGratuluję mieszkania :)
OdpowiedzUsuń~Anka
Aż mi miło to czytać. Wszystkiego dobrego i powodzenia!
OdpowiedzUsuń