niedziela, 17 maja 2015

Stan licznika: zero zero



Pisałam tu już o tym wielokrotnie, jak istotne jest, aby otworzyć się na to co się wydarza. To szczególnie ważne, ale i niezmiernie trudne do zrobienia, gdy jesteśmy smutni, boleśnie doświadczeni i wycofani. Ale jeśli właśnie wtedy nam się to uda, w pełni będzie widać dar jaki otrzymujemy. Czasem, sytuacja jest taka, że po prostu nie ma już nic do stracenia. Może paradoksalnie właśnie wtedy jest łatwiej. Ze mną było dość dziwnie, bo z jednej strony – starałam się ze wszystkich sił być uważna, z drugiej – dałam się po porostu nieść… A było tak:
Przeprowadzam się. Mam nowe mieszkanie. Właściwie mieszkanie jest stare, to znaczy mieści się w starej kamienicy i mnóstwo rzeczy wymaga wymiany, a całość porządnego remontu. Muszę się zająć tysiącem różnych spraw. To dobrze. Skupienie uwagi na czymś konkretnym pozwala choć na chwilę uwolnić się od żalu. Staję wobec tysiąca różnych problemów do załatwienia. Mam na myśli nie tylko sprzątanie, czyszczenie starych pięknych pieców kaflowych, malowanie, szlifowanie i gruntowanie ścian, ale także zawarcie nowych umów z dostawcami gazu i energii elektrycznej, na które składa się przecież kilka różnych czynności, takich jak załatwianie licznych pozwoleń i zaświadczeń.
Najłatwiejsze okazało się zamontowanie licznika prądu.
Dzwonię do firmy, okazuje się że umowę mogę zawrzeć przez telefon. Za dwa dni przychodzi Pan Fachowiec i w piętnaście minut zakłada nowiutki licznik energii elektrycznej. Na dodatek wcale nie muszę płacić. Jak na początek fantastycznie. Co więcej – Pan Fachowiec wręczając mi pudełko po liczniku, żebym je  wyrzuciła do śmieci, mówi:
- Stan licznika zero zero. Może pani startować.
Uśmiecham się, do tych słów bardziej nawet niż do Pana Fachowca. Czyżby to znak, że przeszłam już ten dystans między końcem a początkiem? I mogę rzeczywiście zaczynać. Nie wiem. Postanawiam jednak poczekać, nigdzie się tym razem nie spieszyć. Zobaczyć, co będzie dalej.
Następny przychodzi Pan Kominiarz. Chcę, żeby sprawdził, czy piece są sprawne i czy jest tu jakiś komin, do którego będę mogła w przyszłości podłączyć kominek. Uparłam się na ten kominek, przy którym usiądę i będę pisać. Pan Kominiarz opukuje piece, kuchenny przechodzi to badanie pozytywnie, ale pokojowy wymaga czyszczenia i uszczelnienia. Trzeba będzie wezwać zduna. Pan Kominiarz ma znajomego, więc nie będzie z tym kłopotu. Mimo że diagnostyka już została zakończona, rozmawiamy jeszcze o rodzajach pieców, kominków i sposobach ogrzewania mieszkania. Pan kominiarz poleca mi jeszcze firmę zajmującą się właśnie montowaniem różnego rodzaju systemów ogrzewania mieszkań. Dziękuję mu i zachęcona jego serdecznością pytam:
- Czy to prawda, że kominiarze przynoszą szczęście?
- Oczywiście – odpowiada, patrząc na mnie badawczo znad okularów – a ja pani przyniosłem cały worek szczęścia. W tym mieszkaniu będzie pani szczęśliwa – uśmiecha się.
O rany! Taka dobra wróżba to jest coś.
Pan Zdun uszczelnia piec -  jak mówi – „prawdziwą gliną”.
- Taka prawdziwa glina to podstawa – tłumaczy - wręcz fundament. Jest mocna i dobra. Czy Pani wie, że na takiej glinie Polskę zbudowano? – pyta retorycznie.
No rzeczywiście myślę sobie – glina dobrze się kojarzy. Z tej samej gliny jesteśmy zrobieni – mówi się. No i że Bóg nas z gliny ulepił. Postanawiam to później sprawdzić.*
Następnego dnia przychodzi Pan od ogrzewania. Chodzi szybkim, sprężystym krokiem po mieszkaniu mierzy ściany, coś sobie wylicza w notesie. Biegam za nim, kiedy przemawia do mnie jakimiś słowami i specjalistycznymi terminami, których kompletnie nie rozumiem. Co zresztą natychmiast otwarcie przyznaję. Stajemy przy piecu w kuchni i, ni z tego ni z owego, rozmowa zaczyna toczyć się w całkiem innym kierunku. Opowiadam mu o camino, a on mi o swojej pracy we Francji i pani Halince, która codziennie smażyła dla niego kotlety. Ja mu o bieganiu, a on mi o motorach. Dawno już minęła godzina, a my rozmawiamy dalej, o świętych, pustelnikach i mszach o nawiedzenie Ducha Świętego (ta Postać jest tu bardzo ważna, opowiem Wam o tym później). Nastaje krótka chwila milczenia, Pan hydraulik patrzy mi w oczy i zwierza się, że miał kiedyś problem z alkoholem. Czekał na piątek, aby napić się Jacka Danielsa. Gdzie tam napić się! Upić się nim do nieprzytomności!
- Gdy spostrzegłem, że mam problem – opowiada – zacząłem odmawiać różaniec. Dziś nie piję. Sam nie dałbym rady – zawiesza głos w oczekiwaniu na moją reakcję.
A ja szybko rewanżuję się historią mojego smutku. Streszczam ją szybko, w krótkich esencjonalnych zdaniach, żeby się nie znudził, żebym zdążyła zanim powie, że musi iść.
On patrzy na mnie, jakby widział nie moją twarz, lecz serce i mówi:
- Musi pani być cierpliwa – ujmuje moją dłoń w swoje dłonie, jakby chciał dodać tej frazie otuchy. – jest pani odważna, musi pani być cierpliwa.
Biorę te słowa z wdzięcznością i radością. Biorę je, bo są echem słów, które dostałam w innym czasie, od kogoś innego. Jestem oszołomiona. Nigdy nie przeprowadziłam tak przejmującej rozmowy z hydraulikiem, który przyszedłby wycenić montaż ogrzewania. Ale i on jest pod wrażeniem, żegnamy się życząc sobie nawzajem dobra i szczęścia i to nie jest grzecznościowa formułka, lecz błogosławieństwo.
Tak to było, wciąż wracam myślami do tych sytuacji, a właściwie przechadzam się po nich, jak po ogrodzie, w którym podczas każdego kolejnego spaceru można odkryć nowe rośliny. Służą mi te przechadzki, mnie i mojemu sercu. Mam nadzieję, że i Panom Fachowcom też coś z tego zostało. Coś dobrego i wzmacniającego. Myślę też o tym, jak w naszym życiu zachodzą na siebie rozmaite przestrzenie i potrzebna jest umiejętność funkcjonowania w każdej z nich.
Przeczytałam ostatnio w książce o Duchu Świętym, że w Biblii słowo serce znaczy to, co dla nas dziś rozum. I myślę, że patrzenie sercem jest widzeniem w pełni, to znacznie obszerniejszy obraz niż ten racjonalny, rozumowy. Obejmuje dwie sfery – rzeczywistości materialnej i świata duchowego, łączy je w jedno, daje ukojenie i spokój.  To, co mi się przydarzyło i co tu opisałam było właśnie takim wejściem w sferę serca. I chyba muszę dziś powtórzyć tytuł mojego wcześniejszego blogowego wpisu – Bóg ma poczucie humoru – dzięki czemuś tak racjonalnemu, wręcz przyziemnemu jak remont mogłam wejść zupełnie inną rzeczywistość – do obokświata, w przestrzeń serca.  

*według słowników symboli glina oznacza transformację, połączenie i zjednoczenie.  

3 komentarze:

  1. Z Tobą rozmowa jest zawsze przyjemnością. Kilka lat po parę godzin dziennie miałem okazję i zawsze jest o czym jeszcze porozmawiać. Nie dziwne że, panowie też temu ulegli. Licznik, glina i kominek = początek. Tylko od Ciebie zależy czego i jaki. Śmiało startuj. Tak jak w biegach: szybko, zdecydowanie i do przodu. Efekt będzie taki jam w biegach, meta z sukcesem. Zazdroszczę Ci wiary. Ja tego nie mam. TRZYMAM KCIUKI! Jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję mieszkania :)
    ~Anka

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż mi miło to czytać. Wszystkiego dobrego i powodzenia!

    OdpowiedzUsuń