To będzie ostatni post o camino z
moją chłopacką drużyną. Nie będę też Was przekonywać, że dotyczy on wyłącznie camino,
bo bardzo leżą mi na sercu bieżące wydarzenia.
Gdy coś się kończy zwykle
pocieszamy się, że koniec jest nowym początkiem. To prawda. Zapominamy jednak,
że pomiędzy końcem a nowym początkiem jest jeszcze dystans do przebycia. To najtrudniejsza
trasa, jaką musimy w życiu przechodzić. Najczęściej droga ta jest pogrążona w ciemnościach,
idziemy w rozpaczy i po omacku. Upadamy albo chwytamy się czegokolwiek, aby się
nie przewrócić. W ten sposób łatwo się poranić. Czasem wydaje się, że możemy ją
przebiec, żeby już, już zjawić się na starcie i wyruszyć w stronę nowego. Ale prawda
jest taka, że musimy dać sobie dokładnie tyle czasu ile potrzeba, żeby przebyć
ten dystans. To nie wyścig, ale przygotowanie do następnego etapu. Nie możemy też udawać, że tej drogi w ogóle nie ma - wtedy okłamujemy samych siebie. Najtrudniejsze
jest jednak to, aby przebyć tę trasę świadomie, bo tylko wtedy możemy się
czegoś nauczyć, czegoś dowiedzieć i dopiero tak wzbogaceni wyruszyć do nowego
początku. Ważne jest też odnaleźć w sobie poczucie wdzięczności za to co było
dobre, ponieważ wdzięczność otwiera serce na to, co przed nami.
Ja zupełnie nie pamiętam mojego
powrotu z camino, mam przed oczami tylko sceny z filmu Wojtka młodszego, który
oglądaliśmy na caminowym spotkaniu u Michała. Oto jedziemy w deszczu taksówkami na lotnisko. Ja niosę
kanapki i cały czas jem. Lecimy z Santiago do Barcelony. W Barcelonie odprawiamy
ostatnią wspólną mszę w lotniskowej kaplicy, są z nami tez pielgrzymi ze Słowacji.
Potem żegnam się z Kubą (to już moje wspomnienie). Chcę to zrobić teraz, kiedy
możemy być sami, zachowując zbudowaną przez ostatnie dni bliskość i intymność. Jest
trochę wesoło, a trochę smutno. W kolejce do bramki żartujemy z małą, rezolutną
Wiktorią. Zaraz wylądujemy w Pyrzowicach. Tu się pożegnamy.
A dzisiaj, zamiast się żegnać
chciałam Wam, chłopaki podziękować:
Paweł – dzięki Tobie zrozumiałam,
że samotność jest zarówno wyborem, jak i rodzajem próby, w której możemy się
sprawdzać i służyć Bogu. Pozwoliłeś mi także dostrzec, że dystans często bywa
tylko pozorem, a bliskość wydarza się także na poziomie wspólnej modlitwy. Dziękuję
i mam nadzieję, że będziesz znajdował spokój i ukojenie, tam gdzie go szukasz.
Michał – dziękuję Ci za to, że
jesteś Wojownikiem Jezusa i za to, że zebrałeś chłopacką drużynę, a następnie,
pod katedrą w Porto, włączyłeś mnie do niej. I za słowa „Od tej pory, gdy
powiem, zachowujesz się jak dziewczyna, to będzie znaczyło komplement”. Dziękuję
Ci za ciekawość świata i ludzi. Mam nadzieję, że zawsze będziesz Wojownikiem
Jezusa i inspiracją dla tych wszystkich, którzy także pragną za Nim podążać.
Wiesiu – dziękuję Ci za wielką,
serdeczną akceptację dla różnorodnych ludzkich losów, za tę bliskość z otwartymi
na świat drzwiami i oknami, za wielką wspaniałą umiejętność dzielenia się i
obdarowywania. Mam nadzieję, że przyjemności jakie oferuje świat dadzą Ci
poczucie szczęścia i nieustającej młodości.
Wojtku starszy – Tobie dziękuję
za to, że mogłam podziwiać Twoją rzetelną wiarę. Twoje gorące zaangażowanie i
wyjątkowe skupienie podczas wspólnego odmawiania psalmów, pozwoliły mi one dostrzec
płochość mojej modlitwy. Dziękuję i mam nadzieję, że wszędzie, gdzie się
znajdziesz, będziesz czuł obecność Boga, który da Ci odwagę.
Wojtku młodszy – dziękuję Ci za
Twoją młodzieńczą, nieustraszoną dociekliwość i ciekawość świata, która
wielokrotnie kazała mi się zastanawiać jeszcze raz nad różnymi sprawami i
weryfikować dotychczasowe poglądy. Dziękuję, że podzieliłeś się ze mną Twoimi zainteresowaniami,
bo to pozwoliło mi zobaczyć, że świat nie kończy się tam, gdzie kończy się moja
wiedza o nim. Mam nadzieję, że przed Tobą mnóstwo wspaniałości tego świata do
doświadczenia.
Kuba – Tobie dziękuję za
wszystko, za każdą chwilę spędzoną razem, którą tu opisałam i za wszystko to,
czego nie opisałam, a przecież się wydarzyło. Mam nadzieję, że odnajdziesz w
sobie siłę, którą Bóg oferuje nam wszystkim, ale nie wszyscy po nią sięgamy,
żeby żyć szczęśliwie i prawdziwie, co nie znaczy łatwo i wygodnie. Zawsze będziesz
dla mnie kimś szczególnie ważnym.
Tak zamyka się camino z moją
chłopacką drużyną. Za kilka miesięcy wyruszam znowu. Tym razem z Faro do Santiago.
Znajduję się właśnie na tej trasie pomiędzy końcem i początkiem. Bardzo staram
się zachować świadomość i uwagę, aby dobrze przygotować się do nowej Drogi. W sytuacji
straty, w jakiej się znalazłam wymaga to szczególnej mobilizacji i wysiłku. Usiłuję
zrozumieć dlaczego na jednym moście – tam tuż przed Sao Pedro de Rates –
złamałam nogę, a teraz na drugim serce. Poturbowałam się dość mocno, gdy most
nagle i niespodziewanie zniknął spod moich stóp. Przez moment nawet myślałam,
że roztrzaskam się na dnie, ale w porę uświadomiłam sobie, że mam skrzydła i
nie potrzebuję wcale mostu. Tu jestem winna wdzięczność kilku osobom, które zrobiły
wszystko, żebym przypomniała sobie o tych skrzydłach. Całkowicie bezinteresowna
pomoc pozwoliła mi wznieść się i uwierzyć, że mogę spokojnie - choć ciut
wolniej - iść dalej do nowego początku, a potem znów od początku do końca … że nie
wiem jak będzie, ale wiem, że będzie dobrze.
*To już koniec/ To jeszcze nie
koniec – niepotrzebne można skreślić. Nie zawsze wiadomo od razu, gdzie jest
koniec i można go zobaczyć dopiero z dystansu, ze środka kolejnego etapu albo
nawet z kolejnego końca. A bywa i tak, że czasem to wcale nie koniec, bo sprawy
zazębiają się znów nieoczekiwanie, a to był nie koniec, lecz głęboki oddech
świata.
Zazdroszczę Ci, że coś wiesz, że gdzieś zmierzasz, mimo końca/początku.
OdpowiedzUsuńMam listę, na której jest wszystko zapisane i zawsze mogę tam zajrzeć, gdybym była zbyt rozproszona, rozleniwiona lub zrozpaczona. Dlatego nie zapominam do czego zmierzam. Dzięki Arku, ze tu bywasz. Wyznacz termin na rowery
Usuń