piątek, 1 stycznia 2016

Margot i pierniczkowa terapia

To nie będzie jeszcze tekst o camino z Faro do Santiago. Długo walczyłam z sobą, bo chciałam już Wam coś o tej drodze opowiedzieć, przypuszczałam, że czekacie i chciałam spełnić te oczekiwania. Lecz w końcu zdecydowałam, że nic na siłę, że ta opowieść musi się we mnie ułożyć, wyciszyć i sama najpierw mnie opowiedzieć, żebym ja mogła przekazać ją dalej. Lecz to camino jest  jeszcze żywe, pulsujące, natrętne, pełne emocji. Jakby wcale się nie skończyło, tam w Santiago, ale wciąż jeszcze trwało …
Aby skrócić to oczekiwanie, mam trochę inny temat, który z kolei od dłuższego już czasu bardzo chce być ujawniony. Ten tekst będzie o tym, że rzeczy materialne są odzwierciedleniem rzeczy duchowych albo inaczej – że mają duchową naturę. Mam na to dwa imponujące dowody. Dowody na istnienie Ducha. Autorką pierwszego jest Margot. A było tak:
Dzwoni telefon. To Margot. Odbieram, a ona jak zwykle szybko oddziela od siebie słowa śmiechem i  tłumaczy mi, że potrzebuje klucze od mojego nowego mieszkania, bo ona je hahaha chce zobaczyć hahaha, a właściwie to nie zobaczyć hahhaaa tylko zmierzyć ścianę, bo ona hhahhaa jest zmęczona i musi wyjechać hahaha. A jak już wyjedzie, to mi na tę ścianę chce coś kupić hahahaa.
Wiem. Nieudolnie próbuje wyłudzić ode mnie klucze, bo chce mi zrobić niespodziankę. Udaję (być może jak i ona równie nieudolnie), że w   ogóle się nie zorientowałam i umawiamy się na przekazanie kluczy. Oddaje mi je w niedzielę wieczorem. Jest tak bardzo zadowolona, że podskakuje jak wróbelek i ma zaróżowione policzki. Na pewno musiała zrobić coś niesamowitego. Ja się nawet spodziewam trochę co, bo Margot poznała moją listę marzeń … Jednak nie pójdę tam od razu sprawdzić, rozkoszuję się tym czasem radosnego oczekiwania, który sobie sama ofiarowuję. Drzwi do pokoju odemknę dopiero następnego dnia, które to drzwi Margot specjalnie zostawiła przymknięte, żebym mogła otworzyć je „jak królowa”.  Wejdę do środka spodziewając się co zobaczę, a mimo to, gdy stanę w obliczu margotowej niespodzianki odbierze mi głos i popłyną łzy, łzy szczęścia wzruszenia, oszołomienia. W pokoju czeka na mnie łóżko z mojej listy marzeń. Tylko, że ono jest milion razy piękniejsze niż to z moich marzeń! Jest olśniewająco wspaniałe! To łóżko jest najpiękniejszym łóżkiem jakie w życiu widziałam i jest moje! I emanuje z niego cała moja nadzieja i wiara i miłość, a także cała nadzieja i wiara i miłość Margot. To łóżko nie jest meblem, lecz miejscem mocy. Wystarczy położyć się na nim, żeby pozyskać nieprawdopodobne ilości energii, radości i chęci życia. Wiem, co mówię, bo robiłam to od tej pory wielokrotnie. Moje łóżko jest przedmiotem, w którym materializuje się to, co duchowe, potwierdzeniem, że wszystko jest możliwe, że marzenia się spełniają … no i że, to nasze życie może być tak fantastycznie, oszałamiająco cudowne, jeśli odważymy się choć na chwilę oddać komuś swoje klucze …
Drugi dowód na istnienie Ducha, wymaga krótkiego wprowadzenia. W moim rodzinnym domu nie było żadnej bożonarodzeniowej tradycji. Oczywiście na stole stawiano określone potrawy, w każde święta odbywał się też określony rytuał ich obchodzenia. Nigdy jednak nie robiliśmy czegoś, co byłoby naszą rodzinną tradycją. Uznałam, że ja taką tradycję wprowadzę i będzie nią pieczenie pierniczków.
Od tego czasu pieczemy z moją córką nieprzebrane ilości pierniczków. Początkowo, gdy Zuzanna była małą dziewczynką pierniczkowa tradycja była bardzo męcząca i wymagająca nie lada cierpliwości. Mąka wychodziła z każdego kąta domu, a polukrowane były nawet buty w przedpokoju. Od pewnego czasu jednak, choć nie wiem dokładnie od kiedy, pieczenie stało się przyjemną to szpiku kości pierniczkową terapią.  
Umawiamy się na to kuchenne spotkanie już na przełomie października i listopada, co i tak nie ma żadnego znaczenia, bo pierniczków ciągle nam za mało i w rezultacie pieczemy je w czterech kolejnych turach. Za każdym razem wygląda to tak samo, lecz wciąż nam się podoba. Centralne miejsce w kuchni zajmuje laptop, mamy tu przepis i na nim włączamy muzykę. Śpiewamy głośno, używamy wałka zamiast mikrofonu, tańczymy ugniatając ciasto, które za każdym razem wychodzi inaczej. Żartujemy, śmiejemy się do rozpuku, omączone po brwi. Robimy całe mnóstwo cudownych niedozwolonych rzeczy! Jak my żyjemy! Żyjemy pełną piersią! Jeśli ktoś wam powiedział, że od gorącego ciasta boli brzuch – nie wierzcie mu! Ja wam mówię, że tak nie jest! Wiem, bo my jemy gorące, wyjęte z pieca pierniczki, które parzą nas w palce, a wcześniej próbujemy surowego ciasta, a potem jeszcze zanurzamy kawałki pierników w kleistym, lejącym się, dopiero co rozrobionym lukrze i unosząc je lekko nad podniesioną głową wkładamy do ust: hobre, hobre - mlaskamy sobie porozumiewawczo z pełnymi ustami.
Dekorujemy pierniczki tematycznie: dwa lata temu były portugalskie, potem patriotyczne – polskie (z braku barwników), teraz caminowe z żółtymi strzałkami i galicyjskie. Gotowe pierniczki rozdajemy na prawo i lewo, rozsyłamy po całym świecie, tak że do świąt ledwo ich starcza. Nie wiem, czy obdarowane osoby mają z tych pierniczków taką radość jak my z ich pieczenia. My jesteśmy w tych dniach razem, z naszą miłością, bliskością, radością, obecne dla siebie nawzajem i same sobie. Jesteśmy matką i córką, kobietami, przyjaciółkami, które chcą być razem i czerpią z tego siłę i radość. Pierniczkowa terapia, co roku informuje nas o tym, jak bardzo jesteśmy sobie bliskie i jak bardzo jest nam z tym przyjemnie. To jest Miłość. Tak w naszych pierniczkach manifestuje się Duch.
Spytacie, czy leżałam na moim łóżku, zajadając pierniczki? Odpowiem – nie. Bo dopiero teraz, podczas pisania tego tekstu przyszło mi to do głowy. Zrobię to w przyszłym roku. Tyle miłości w jednym łóżku! Ho, ho, ho! Margot będzie się cieszyć.  

W PS:
Chciałabym, żebyście wiedzieli, że do mojego mieszkania, oprócz łóżka od Margot, dostałam mnóstwo pięknych rzeczy od moich przyjaciół i jeszcze na pewno tu o tym napiszę, bo to nie byle co mieć takie miejsce, że gdzie nie spojrzysz widzisz miłość i wiesz, że nie jesteś sama.  
Margot, słowo dziękuję nie oddaje tego, co czuję, wiesz o tym. Zresztą za miłość się nie dziękuje. Przyjmuje się ją i rozkoszuje.