piątek, 15 sierpnia 2014

Biegnij lala, biegnij, czyli jak dogonić radość życia

Siedziałam na wieży. Na wieży było ciemno i zimno. Zawsze i niezależnie od pory roku. Miałam do dyspozycji jedną trzecią biurka i stary komputer. Pozostałą część biurka zajmował Pan Mieczysław. Był kiedyś dyrektorem tej instytucji, ale teraz przebywał tu na zesłaniu i na dodatek zjawiałam się ja. Musiałam mu okropnie przeszkadzać samym swoim istnieniem. Ale potrzebowałam pieniędzy, choćby najmniejszych, więc musiałam tam być ... Tak mogłabym zacząć tę opowieść ...
Albo tak:
Zupełnie niespodziewanie zadzwoniła do mnie Justyna z pytaniem, czy możemy się spotkać, zaprosiłam ją do siebie. Zjawiła się popołudniu z ślicznymi różyczkami w doniczce i zaczęła jakoś dziwnie przez opłotki: "wiesz, każdy powinien mieć taką pracę, która daje mu trochę czasu na życie, nie można przecież żyć, żeby pracować ..."
Przerwałam jej  trochę zaniepokojona : "powiedz proszę wprost o co chodzi".
- Czy przyjęłabyś pracę jako sekretarz biura senatorskiego mojego męża - odpowiedziała.
Przyjęłam. Do biura na praktykę przyszedł Kajetan. Opowiadał mi o bieganiu ...
Tak czy inaczej zacznę tę opowieść (a zawsze mam trudność z początkami, ze znalezieniem początku nici, z  której rozwija się opowieść), fakty są takie, że byłam smutna, byłam bardzo smutna, bo przydarzyły mi się prawie wszystkie życiowe nieszczęścia, plagi, trudności, problemy, albo jak wolę teraz mówić wyzwania. Jednak w tym całym wszechogarniającym smutku i biernym trwaniu tliła się iskierka nadziei, wiary, że mogę być po prostu szczęśliwa. Była tak maleńka, że często zupełnie traciłam ją z oczu. Zalegała wtedy ciemność, bardziej mroczna niż ta na wieży. Mała, bo mała musiała być jednak silną iskierką, a i pewnie trochę rozdmuchiwaną czasami przez tych, którzy mnie kochają, ponieważ pewnego dnia pomyślałam, że już dłużej nie wytrzymam i wzięłam swój komputer, zniosłam go z wieży piętro niżej do słonecznego pokoju z balkonem. Postanowiłam przejąć go przez zasiedzenie. Czy to nie symboliczne? Ja po prostu wzięłam sprawy w swoje ręce. Jak ja się tam cudownie poczułam, przez duże balkonowe okno wpadało słońce, przylatywały ptaki, zaglądały zielone liście drzew! Spędzałam tam dwa i pół dnia tygodniowe, drugie tyle w biurze senatorskim. W piątki Kajetan opowiadał o bieganiu. Czy mnie namawiał? Nigdy! A i tak postanowiłam spróbować. Pewnego dnia ubrałam leginsy (zwykłe, wcale nie sportowe) i białą koszulkę i wyszłam z domu. Matko! jak dziwnie się czułam, wydawało mi się, że jestem jakby rozebrana! Ruszyłam, obserwowałam wszystko wokół siebie, peszyły mnie spojrzenia przechodniów, po 500 metrach byłam zdyszana, czerwona i kompletnie bez sił. Przebiegłam 1400 metrów (może to był inny dystans, ale tak często to opowiadam, że ten stał się już taką mityczną odległością, faktem opowieściowym), położyłam się na podłodze i zdychałam. Zdychałam, zdychałam ..., potem podniosłam się i w moim sercu pojawiła się druga iskierka - że kurcze, ja chyba będę biegać! Wyszłam na trening następnego dnia i następnego. Nie kupowałam jeszcze biegowych ciuchów, chciałam mieć choć ciut pewności, że wytrwam. Dałam radę i po miesiącu zakupiłam najpierw spodenki, potem buty biegowe i koszulkę, z wyprzedaży, bo wciąż jeszcze nie wiedziała jak będzie ...
A było tak:
22 czerwca miałam wystartować w swoich pierwszych zawodach. 23 czerwca wylatywałam do Portugalii z projektu Leonardo da Vinci. Tu jestem winna wielką wdzięczność Maćkowi, który przekonał mnie, żebym napisała wniosek ze swoją kandydaturą, podczas gdy ja wcale nie chciałam nigdzie wyjeżdżać z tej mojej instytucji. Komisja wybrała mnie i siedem innych dziewczyn.
Wystartowałam. Dystans 5,5 km. Bieg przełajowy. Po drodze miałam zamiar porzygać się, siąść pod krzaczkiem i płakać, położyć się i nigdy nie wstać, umrzeć, widziałam też, rzeczy, których wcale nie było, słyszałam dziwne głosy, zlewałam się potem, bolał mnie brzuch, tuż przed metą postanowiłam już nigdy nie biegać. Na finiszu przyspieszyłam, wpadłam na metę i z trudem łapałam oddech, umarłam i urodziłam się na nowo, poczułam, że dałam radę! jestem mocna! jestem świetna! kiedy następny bieg! ja chcę biegać! ja chcę biegać! ja chcę biegać!
Następnego dnia, a właściwie przedświtu - godzina piąta rano, siedziałam z dziewczynami na lotnisku w Pyrzowicach. Byłam niespokojna, trochę przestraszona, od 16 lat nie byłam za granicą, od dawna nie podróżowałam w ogóle nigdzie. Jednak w moim sercu była już radość, biegowa radość ruchu, życia, fizycznej sprawności i dlatego wtedy nad ranem pojawiła się w mojej głowie myśl "Witaj przygodo" i ta myśl otworzyła moja serce. Zakochałam się. Zakochałam się w Portugalii. Zaczęłam też cierpieć na pewną chorobę - sukienkową obsesję. Do tej pory uważałam na to, żeby wyglądać w miarę dobrze. Teraz chciałam wyglądać pięknie. Zaczęłam nosić sukienki, buty na obcasie i rozpuszczone włosy albo biegowe ciuchy. W obu przypadkach czułam się dobrze. Biegnij lala, biegnij - mówiłam sobie na treningu, kiedy traciłam siły. I biegłam. Dalej biegnę. K40 to moja kategoria biegowa. A co się zdarzyło w Portugalii, opowiem następnym razem. Dziś mogę powiedzieć, że to miłość mojego życia.

3 komentarze:

  1. Piękna historia! Aż mam ochotę zacząć biegać! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To zaczynaj! bieganie zmienia życie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. fanklub Kajetana zakładam :) koleś niesamowity :)
    ~anka

    OdpowiedzUsuń