środa, 2 listopada 2016

Sami wybierzcie




Mam wielką chęć i pokusę, żeby nadać temu tekstowi jakiś zabawny i inteligentny tytuł, bo bohaterem będzie Almodovar i Różaniec czyli Rosario. Z pokorą muszę jednak przyznać, że nic satysfakcjonującego nie przychodzi mi do głowy. No może poza  - „Dlaczego Różaniec jest lepszy niż Almodovar?” Pewnie już tak zostanie, chyba że nim dojdę do końca wymyślę coś lepszego. Teraz jednak przypominając sobie tamten dzień przeczytałam moje zapiski w pamiętniku. Już na samym początku jest zdanie – dla mnie to camino to wielkie misterium … czytam chciwie dalej o rzeczach które już zapomniałam:
Wyruszamy rankiem, jest wietrznie i pochmurno – to dobra pogoda do wędrowania. Droga znów wiedzie przez góry. Idę i modlę się na różańcu, tęsknię bardzo za moim przyjacielem, za kimś kogo już nie ma w moim życiu. Mijający mnie na stromym podejściu kolarz, pyta czy wszystko w porządku. Odpowiadam, że tak i uśmiecham się do niego. Gdy podnosi kciuk w górę, mam ochotę wybuchnąć płaczem albo rzucić mu się w ramiona. Tak ponoć organizm reaguje na zwiększony wysiłek i mobilizuje się, żeby przetrwać. A może to niewypłakane łzy po utracie przyjaciela? Albo jedno i drugie. Nie wiem dziś tego, tak jak i wtedy tego nie widziałam. Moim celem jest Almodovar. Wybrałam tę miejscowość na nocleg oczywiście ze względu na hiszpańskiego reżysera  i jego wspaniałe filmy gęste od uczuć jak emocjonalny sos.
Docieram do miasteczka tak głodna, jakbym od tygodnia nie jadła. Zatrzymujemy się w restauracji, której właściciel musi być kolarzem, bo ściany zdobią tu zdjęcia z zwodów i kolarskie koszulki włożone w antyramy. Zjadam dwa obiady i syta rozglądam się wokół, a wtedy okazuje się, że miasteczko  i artystę łączy tylko nazwa. Nic tu nie ma ciekawego. (A może zbyt wiele spodziewałam się po nazwie?) Jest jeszcze wcześnie, a do następnej miejscowości tylko dziesięć kilometrów. Postanawiam tam pójść, co tam postanawiam, pragnę tam być, bo ta miejscowość nazywa się Rosario i w herbie ma różaniec. Ale teraz nie tylko ja zmieniam decyzję, pogoda również się zmienia, jest duszno i gorąco, idzie się bardzo ciężko. Ale pędzę z całych sił wzmocniona na ciele i jakimś sposobem (zapewne nadzieją) – także na duchu.  
koncert chórów w Rosario
herb Rosario na placyku
Rosario, Rosario … - pobrzmiewa mi w głowie i uśmiecham się do siebie, bo wydaje mi się to bardzo zabawne i cudowne zmierzać wprost do różańca. Z drogi widzę już zabudowania, jeszcze tylko niewielkie wzniesienie i będę na miejscu.
No to jestem. Malutki placyk, ławeczka, kościół, kilka domów … o rany! – myślę w popłochu – przecież tu nie ma żadnego miejsca na nocleg!!!! To zbyt maleńka miejscowość, jak jeden paciorek, a nie cały różaniec! Ratunku! Ratunku! – panikuję już w głowie, gdy drzwi kościoła otwierają się powoli z majestatycznym skrzypieniem i ukazuje się w nich Matka Boża Fatimska. Och! Wciąż mi towarzyszy! Figura staje przed kościołem, ma placyku zaczynają się zbierać ludzie. A ja już wiem, że będzie dobrze. Zapytuję po portugalsku, czy mogę tu nocować? Czy mogę tu zostać?
- A dlaczego akurat tu? – pyta uśmiechnięty od ucha do ucha mężczyzna
- Bo ja tu chcę, bo tu jest ładnie i nazwa mi się podoba – tłumaczę nieskładnie, bo na tyle mi pozwala moja znajomość portugalskiego.
A wtedy on uśmiecha się jeszcze bardziej. Jest dumny i zadowolony. To widać. Podchodzą teraz inne osoby, przedstawiają się, coraz więcej ludzi gromadzi się na placyku i wkrótce okazuje się, że dzisiaj w Rosario jest fiesta! Concurso! Przegląd chórów, są już stoły, ławki i estrada, zaczyna grać muzyka.
Gdy dociera tu Dob, dostajemy nocleg i zaproszenie na fiestę. Dziś będziemy nocować w lokalu, który stanowi równocześnie salkę katechetyczną i zakrystię, zaraz za drzwiami jest kaplica. Myjemy się, przebieramy i biegniemy posłuchać występujących chórów.
Siadam na niskiej ławeczce. Przymykam oczy, słońce pada mi na ramiona, wokół fruwają tak pięknie szeleszczące dźwięki portugalskiego języka. To moje życie – myślę, moje wspaniałe życie … wypełnia mnie bezgraniczna Miłość i wdzięczność … że jestem.
po koncercie - tańce
Ale już dziarska melodia płynąca ze sceny przerywa moją patetyczną zadumę, a mężczyzna, który wcześniej ze mną rozmawiał, kiwa na mnie dłonią z daleka zapraszając w ten sposób do tańca. I ruszamy w tany, przytupujemy, wirujemy, okręcamy się w tańcu aż do poczęstunku, który został przygotowany w niskich zabudowaniach przy kościele. Stoły uginają się pod najrozmaitszymi potrawami i trunkami. Mnie i Dob wprowadzają tu miejscowi notable, pod rękę, jak byśmy były gośćmi specjalnymi. Chyba jesteśmy, bo konferansjer ze sceny ogłasza nasze przybycie i dziękuje, że zechciałyśmy się tu zatrzymać. A wtedy ja wstaję z miejsca i wygłaszam swoją pierwszą publiczną mowę po portugalsku:
kaplica noclegowa
- Amo te Rosario!
I otrzymuję burzę oklasków.
W nocy usiłujemy się wymościć na krzesłach, układając śpiwory i ubrania tak, żeby było nam miękko, ale nijak to nie wychodzi. Więc cichutko na paluszkach otwieramy drzwi do kaplicy i kładziemy się na skórzanych kanapach ustawionych naprzeciw ołtarza. Zasypiamy z nadzieją, ze nie będzie nazajutrz mszy na szóstą rano.
Nie wiem, czy w Rosario pamiętają jeszcze dwie pątniczki z Polski, ale ja na zawsze zapamiętam jego mieszkańców. „Amo te Rosario” – jest wciąż najprawdziwszą prawdą, kocham to miejsce na zawsze. A nazwy, imiona, cóż … niosą ze sobą znaczenie, nie tylko to, które w sobie zawierają, ale i to, które my im nadajemy.


PS.  Amo te, Rosario – też nadawałoby się na tytuł, prawda? Najlepiej więc sami wybierzcie.

1 komentarz:

  1. Propozycja tytułu "Mały paciorek w Rosario – zawsze w sercu". Nie jest inteligentny ale ja to nie Ty.

    OdpowiedzUsuń