czwartek, 4 sierpnia 2016

W górę i w dół, w górę i w dół – pomiędzy niebem a piekłem


Spotkane po drodze do Ameixial

Na początek muszę Wam coś wyznać. I przeprosić. Oto wyznanie: Z wielkim trudem przychodzi mi pisanie o ostatnim camino, ponieważ przedzieram się przez mój podróżniczy dziennik i wszystkie wspomnienia powracają do mnie w postaci żywych uczuć. Wszystko przeżywam tak jak wtedy, gdy rzeczywiście szłam, a teraz uczucia powracają z ogromną, ogromną tęsknotą za Drogą. Tak więc przepraszam Was za opóźnienia, lecz nie mogę niczego obiecać, bo dziś zrozumiałam, że muszę przejść przez to w tempie mojego serca. Odczytuję to jako znak i zadanie, że powinnam nauczyć się cierpliwości. Mam jednak nadzieję, że mimo to nie zrezygnujecie i nadal będziecie mi towarzyszyć. Nawet, gdy droga będzie trudna tak jak dziś – w górę i w dół, w górę i w dół przez Barranco Velho do Ameixial: 

widok gór
                Zbieramy się sprawnie i wyruszamy koło siódmej, gdy miasteczko jeszcze śpi. Wczesna pora ma w sobie posmak wędrownego życia, które tak pokochałam. Jest rześko, zawiewa lekki wiatr. Jesteśmy wypoczęte i pełne dobrej myśli, z nadzieją na to, że znów się powiedzie. Lecz Droga – co z pewnością już wiecie – ale my wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy – znów szykuje niespodziankę. Wspinamy się pod górę, wokół piękna bujna zieleń we wszystkich odcieniach, schodzimy w dół, słońce coraz mocniej grzeje, wspinam się pod górę, Dob została trochę w tyle, ale widzę ją, gdy odwracam głowę, schodzę w dół, wznoszę ręce do góry, „kocham cię życie!” – krzyczę, schodzę w dół – napiszę w pamiętniku, że widoki zapierają dech w piersiach – myślę, przesuwam w palcach paciorki różańca, wchodzę pod górę, nie widzę już Dob, schodzę w dół, wchodzę pod górę, odmawiam kolejną zdrowaśkę, znów w dół – chyba trafiłam do jakiegoś górskiego piekła – przychodzi mi do głowy – może przeoczyłam jakiś skręt, zejście do jakiejś miejscowości – myślę w coraz większym popłochu.  Oczywiście niczego nie przeoczyłam, idę dokładnie tak jak miałam iść, droga prowadzi mnie we właściwym kierunku właśnie teraz, gdy czuję się zmęczona i przestraszona. Zaraz będzie skwer ze stolikiem i ławkami ocienionymi koroną wielkiego drzewa, pod którym przysiadły stare kobiety. Uśmiechają się do nas życzliwie, choć z pewnym zdumieniem. Nie mamy nic do jedzenia, oprócz czarnych lukrecjowych cukierków kupionych na lotnisku w Eidenhoven. Proszę więc o jedzenie. Jedna z kobiet przynosi słodką bułkę i dzielimy się nią z Dob. Gdy opowiem to potem Piotrowi, powie – Ty żebrałaś. A w jego głosie będzie uznanie i podziw. Tak. Prosiłam o jedzenie i wodę w tej drodze nie raz. I wszystko zleżało od ludzi i Boga. Poddałam się temu, dlatego mogłam iść. Ja miałam pieniądze, przynajmniej tyle, żeby kupić coś do jedzenia, ale NIE MOGŁAM nic kupić, bo nie było sklepu! Za pieniądze … no właśnie … za pieniądze tak naprawdę nie można kupić niczego, nawet, gdy je posiadamy, nawet gdy je posiadamy … prawdziwym bogactwem są ludzie wokół nas, po których możemy się spodziewać wszystkiego najlepszego, ludzie i miłość wzajemna, która w chwilach próby żywi i żołądek i serce.
Portugalki, które odpoczywały w cieniu drzew i dały nam słodką bułkę
                Gdy ruszamy dalej, jestem już na tym poziomie emocji, że nie wiem czego się spodziewać i dobrze mi z tym. To najlepszy sposób, aby przyciągnąć do siebie radość i powodzenie. Wejścia do miasteczka nie zapomnę nigdy. Czytaliście o tych prowincjonalnych małych miasteczkach usytuowanych przy drodze, gdzie mężczyźni w kapeluszach chroniących przed słońcem siedzą na ławce w milczeniu, aby od czasu do czasu rzucać w przestrzeń jakieś słowo? Gdzie słychać bzyczenie muchy? Gdzie od razu wiadomo, że jestem obca, nawet gdybym nie miała przy sobie plecaka, bo wszyscy się znają? To było właśnie to. Wchodzę do miasteczka i trochę się cieszę, bo oto osiągnęłam cel, a trochę martwię, bo może okazać się zbyt małe, żeby znaleźć tu nocleg. Ale jest kościół! Postanawiam, że poczekam na Dob, a potem pójdę zapytać, czy nie przenocują nas na parafii. Gdy Dob odpoczywa pilnując plecaków, ja obchodzę kościół dookoła, raz, drugi, trzeci … Nic. Zamknięty. Na cztery spusty. Czytam kartkę wystawioną w oknie. Kościół otwierany jest tylko w niedzielę, ksiądz przyjeżdża odprawić mszę z innej, większej parafii. To kościół pod wezwaniem św. Antoniego, wzywam więc Świętego, żeby mi znalazł nocleg. Antoni prowadzi mnie na pocztę, gdzie jest niewielka kolejka. Staję w ogonku, a gdy podchodzę do okienka wyłuszczam po portugalsku swoją sprawę i tłumaczę, że wraz z companierą pielgrzymuję do Santiago de Compostela, pani słucha mnie z uwagą i nagle jej twarz rozjaśnia uśmiech:
domek, w którym nocujemy
- mój syn ma imię Santiago – mówi wyciągając z torebki legitymację chłopca, żeby udowodnić swoje słowa. Potem każe mi usiąść i czekać, mężczyzna z kolejki podsuwa krzesło. Siadam, czekam, rozglądam się, ale już po chwili zaczynam się wiercić, niecierpliwić, więc biegnę po Dob. Wracamy razem, siadamy, teraz się rozluźniam, siedzę uśmiechnięta, spokojna. Za to niecierpliwość dopadła Dob, która mówi do mnie:
- Ona na pewno nic nie załatwia, będziemy tu siedzieć i siedzieć!
I właśnie w tym momencie pod pocztę podjeżdża ciężarówka, mężczyzna wyskakuje z szoferki i wbiega na schody, wita się z nami, potem wrzuca nasze plecaki na pakę, a nas upycha do środka i pędzi jak szalony, tak że podskakujemy na siedzeniach raz po raz uderzając głowami w sufit. W końcu wjeżdżamy na camping i zatrzymujemy się przed niskim budynkiem, przed którym kwitnie lawenda. To nasz dzisiejszy dom. Obcałowujemy kierowcę, będziemy spać w prawdziwych łóżkach! Ja pójdę jeszcze na zakupy, a Dob przygotuje kolację, bo jest także kuchnia i salon z kominkiem wyłącznie do naszej dyspozycji. A w szafie w przedpokoju figura Matki Bożej Fatimskiej. Wyciągam ją z szafy i stawiam w sypialni. Niech strzeże naszego snu. O jakie piękne jest życie! Jakie piękne jest życie w Ameixial! 



zieleń we wszystkich odcieniach

PS. Co do Antoniego – z moich doświadczeń wynika, że jest stuprocentowo skuteczny. Czasem trzeba mu tylko obiecać trochę pieniędzy dla potrzebujących. Ostatnio jak Szymonowi Hołowni zginął pies, modliłam się do Antoniego i obiecałam gotówkę, na szczęście w ratach. Pies się znalazł :) 

I jeszcze jedno – w caminowym pamiętniku z tego dnia zapisałam taką końcową refleksję: „W każdej chwili Bóg czeka na Ciebie. Przyjdź i proś”. Cytuję  tu, bo może akurat dla kogoś będzie ważna.
I co? Idziecie za mną nadal?




1 komentarz:

  1. Jak zawsze, super historia. Czytałem z opóźnieniem bo uciekam od świata. Na wszystko jest widocznie pora. Komentarz do opowiadania: Nie umiem prosić o cokolwiek dla siebie. Taki paskudny charakter. :(

    OdpowiedzUsuń