poniedziałek, 30 maja 2016

Jak się nie da, to się da


Obiad w Loule
Tak dawno nie było mnie na blogu, że musiałam przeczytać ostatni wpis, żeby się – nomen omen – wdrożyć w opowieść. Od tamtej pory wiele się wydarzyło. To były właśnie te trudności, którymi zakończyłam poprzedni post. Wszystko, czego nauczyłam się  w Drodze, zadziałało i tym razem – zaufanie do Boga, który obdarowuje nas według Jego szczodrej miłości, a nie naszych zasług, otwarcie się na ludzi i przyjmowanie ich pomocy jak prezentu, a nie jałmużny i  wdzięczność za każdą chwilę. Wiem także, że jak jest ciężko trzeba porzucić siebie, robić, co jest do zrobienia i iść dalej – tego nauczyło mnie camino. No tak, bez niego w ogóle nie dałabym rady. Tak samo myśli Dob, gdy dzwoni do mnie i mówi:
- Czy Ty wiesz co się stało?! – I tu następuje długa i szczegółowa opowieść o jakimś często bardzo dramatycznym wydarzeniu zakończona słowami – Bez camino na pewno bym sobie nie poradziła.
No właśnie dziś poznacie Dob – towarzyszkę mojej Drogi.
Jednak, żeby Wam cokolwiek opowiedzieć, muszę czytać mój caminowy dziennik, muszę sobie przypomnieć…. Czytam i uśmiecham się do kartek w kratkę i koślawych liter. Oto już po pierwszym dniu zapisałam trzy  sentencje:
Miłość nigdy nie zostaje bez odpowiedzi. Kochaj!
Uwielbiam jak świat się mną opiekuje. Zawierzam
oraz
Księża, otwórzcie kościoły!
Ale zanim to napisałam, było tak:
Noc przed wyruszeniem, obie nie możemy zasnąć, Dob modli się na różańcu, ja co chwilę wychodzę do łazienki. Gdy słyszę przy recepcji Polkę, która nie rozumie angielskiego i domaga się pokoju dla trzech osób w wypełnionym po dach hostelu, idę na recepcję, rozmawiam z nią, a gdy wychodzi głaskam czarnego psa.
- Jak masz na imię, czarny psie? – pytam po angielsku.
- Fritz – odpowiada właściciel, który jest menedżerem hostelu.
Mówię coś do Fritza po polsku a on merda ogonem.
- O! Fritz rozumie po polsku – chwalę go głośno.
- Nie – odpowiada mężczyzna – Fritz rozumie emocje i uczucia – i uśmiecha się do mnie.
Ja też się uśmiecham. I myślę, ze Fritz musi być bardzo zadowolony, że ma takiego fajnego właściciela. I że mogę dziś ich polubić na zawsze i że więcej ich przecież nie spotkam. Życzę więc obu dobrej nocy i idę spać.
Wychodzimy koło szóstej rano. Jest już bardzo ciepło. Mam mapę Hiszpanii i Portugalii w jednym, są tu widoczne tylko główne drogi. Nie ma szlaku, wiec nie bardzo wiem jak mamy iść. Wiem tylko, w którą stronę powinnam się kierować. Więc idziemy właśnie w tamtą stronę w kierunku Querençy, gdy nagle stajemy przed wejściem na autostradę, to najgorszy znak jaki można zobaczyć w Drodze. Do dziś mam ciarki na plecach, gdy go widzę. Oznacza – jest tu droga, ale nie dla Ciebie. Nagle widzę jakiegoś mężczyznę, podbiegam więc i pytam jak dojść do Querençy.
On przygląda mi się uważnie i odpowiada:
- Trzeba wrócić do Faro i wziąć autobus.
Droga do Querency
Nie, nie. Nie mogę. Jestem przecież pątniczką, pielgrzymuję na piechotę. Muszę dojść. Ale on nie może tego zrozumieć, mimo że mówię po portugalsku,
- Nie da się dojść do Querençy – tłumaczy mi cierpliwie jak małej dziewczynce -  Nikt tak nie chodzi. Tak wiem. Już to słyszałam.
Nagle, w odpowiedzi na informację, że jesteśmy z Polski, twarz mu się rozjaśnia. Biegnie do domu i wyciąga z mieszkania zaspaną Ukrainkę, która po części po ukraińsku, po części po rosyjsku, a po części po polsku tłumaczy nam jak dalej iść.  Kierujemy się zgodnie z jej wskazówkami i wychodzimy … na wjazd na autostradę! Siadam na wysepce, wyciągam mapę … i chociaż wkrótce się nauczę, to nic jeszcze nie rozumiem z tej mapy! Nie potrafię jej czytać! Co mi więc pozostaje?! Modlę się: Boże, Boże daj mi jakiś znak, gdzie mam iść, daj mi jakąś strzałkę, jakąkolwiek, wtedy będę wiedziała.
- Wracamy pod dom Ukrainki – komenderuję. A tam postanawiam iść tak troszkę w prawo po skosie.
Gdy zbliżamy się do torów kolejowych pod moimi nogami dostrzegam … strzałkę! Nie jest to żółta caminowa strzałka, ale przecież jest najprawdziwszą zwykłą strzałką, o którą prosiłam! To właściwa droga!!! Dziękuję Boże! Dziękuję! Spoglądam na mapę – tak! Przy torach kolejowych to droga na Querençe!
Jak teraz swobodnie maszerujemy! Jak pachnie eukaliptusem! Jakie sady pomarańczowe! Że aż kupujemy pomarańcze prosto z drzewa, kilogram za 1 euro.  Już widzę wizję camino przed oczami Dob, że będziemy sobie tak raźno i wesoło szły. Ale ja dziś przecież wiem, że to jest tylko zachęta, że Droga jeszcze wszystko nam pokaże.  
uliczka w Loule
Wkrótce dochodzimy do Loule. Tu zjemy obiad. Wielkie sardynki z ziemniakami. Pomidory z cebulą i oliwą z oliwek. Chleb. Uczta. A potem cudowne portugalskie espresso.
Dob upiera się, żeby pójść jeszcze do biura turystycznego, zapytać o szlak. Ale nie jesteśmy zdziwione, gdy panie, mimo szczerych chęci i wielu wykonanych telefonów odpowiadają nam w końcu:
- Tu nie ma szlaku. Nikt tędy nie chodzi. Nie da się.  
No dobrze, skoro się nie da, to idziemy. Wstąpimy jeszcze do kościoła Misericordia, gdzie stoi przepiękna figura silnej i mocnej Matki Bożej. Potem w drodze Dob, powie mi, że myślę sercem, co będzie komplementem, a nie wyrzutem. I mimo że będę coraz bardziej zmęczona, to będę szła z coraz większą radością i zapałem.  W końcu jednak będziemy musiały się rozstać, Dob idzie coraz wolniej, a ja muszę iść coraz szybciej, żeby zdążyć znaleźć nocleg, Querença położona jest wysoko, na południowych zboczach Serra de Caldeirão.


Gdy wspinam się pod stromą górę, całkiem tracę z oczu Dob. Zostawiam plecak w najbliższej restauracji i zbiegam po moją towarzyszkę. Dob zdjęła buty i leży na skraju drogi pod drzewem. Popija wodę z butelki. Zarzucam jej plecak na ramię i znowu pod górę. Na miejscu właścicielka przejrzała już Internet w poszukiwaniu noclegu dla nas.

W ogóle nie jestem zdziwiona, gdy oświadcza mi ponuro:
- Nie ma noclegu, tu nikt nie chodzi, nie da się niczego znaleźć.
No dobrze. W takim razie teraz ja idę poszukać. Zostawiam Dob popijającą drobnymi łyczkami ciepłą  herbatę z cukrem. Wspinam się jeszcze ciut wyżej rozmawiając znów z Bogiem:  
- Tyle przestrzeni – mówię Mu – popatrz! Tyle przestrzeni. Tu na pewno jest gdzieś dla nas nocleg, to niemożliwe, żeby go nie było, tyle domów!  Tyle miejsca!
Idę w stronę pięknego szesnastowiecznego kościoła Wniebowzięcia, który oczywiście jest zamknięty na cztery spusty (stąd moje późniejsze wezwanie do księży), potem do restauracji, która z kolei jest otwarta, ale nie możemy przecież nocować w restauracji! Jest jeszcze sklep – tu kupuję zimna coca colę i wodę. Nic więcej nie ma. Przy niewielkim kamiennym uroczym ryneczku nic więcej nie ma. Chociaż nie! Są jeszcze jakieś uchylone drzwi! To poczta. Wchodzę tam. Za biurkiem pełnym papierów w nieładzie siedzi ciemnowłosa dziewczyna. Mówię, że jestem pątniczką, pielgrzymuję z towarzyszką, a moja companiera jest bardzo zmęczona, źle się czuje i nie mamy gdzie spać. I czy ona mogłaby mi pomóc znaleźć nocleg.
"łóżko" w domu kultury
Dziewczyna mówi coś szybko po portugalsku, z czego rozumiem tylko, ze mam usiąść i zaczekać. Siadam i czekam. Ona wykonuje kilka telefonów i mówi jeszcze szybciej po portugalsku. W końcu  oddaje mi słuchawkę i jakaś kobieta pyta mnie po angielsku, czy zgodzę się nocować „w domu, w którym odbywają się imprezy”. Wyobrażam sobie dyskotekę, ale zgadzam się natychmiast z nadzieją, że dzisiaj żadnej imprezy nie będzie. Dziękuję jej, a ona prosi, żebym zaczekała na dyrektora tego domu. Ale ja szybko biorę pocztowe pieczątki do pielgrzymiego paszportu i co sił w nogach pędzę po Dob. Potem obie pędzimy z powrotem na pocztę. Właśnie nadchodzi dyrektor. To młody chłopak. Rozmawia z nami po angielsku. Otwiera drzwi i wchodzimy do domu kultury! To „dom, w którym odbywają się imprezy”!. Jest scena, na której odtańczę kankana, prysznic i umywalki, będziemy mogły się umyć oraz największe łóżko jakie w życiu widziałam, bo cała podłoga przed sceną wyłożona jest miękką karimatą! Chciałam dużo przestrzeni no to mam! Dzięki Ci, Boże! 
Umyte, oprane, zmęczone, zadowolone, rozkładamy śpiwory. Mościmy się do spania. Jak się nie da, to się da. Z Bogiem. Wzdycham z ulgą przed zaśnięciem.
Nie rezygnować, iść do przodu, szukać drogi, być gotowym na nowe, nieoczekiwane rozwiązania – o tym myślę teraz pisząc dla Was ten tekst. I wypełnia mnie wdzięczność, że mogę Wam to wszystko opowiedzieć i dzięki temu przypomnieć sobie tę wspaniałą Drogę, nasycić wspomnieniami, nabrać sił i zebrać całe naręcza świeżej nadziei. Muito obrigada, amigos.