piątek, 12 grudnia 2014

Bułka szczęścia



Wracałam z Raciborza. Znacznie wcześniej niż zamierzałam i w zupełnie innym nastroju niż się spodziewałam. Lubię to miasto z kilku różnych powodów, a jednym z nich jest  piękny kościół św. Jakuba, który ponoć zbudowano na miejscu słowiańskiej gontyny, poświęconej bogini Żywii.  Jungmann w „Historii literatury czeskiej” podaje, że do tej pogańskiej świątyni przybył kiedyś posłaniec księżnej z Karkonoszy, gdzie zgładzono straszliwego smoka Truta. Dziś kościół Jakuba jest cennym obiektem z przepięknym ołtarzem, figurami świętych i niezwykłą atmosferą. I oczywiście objęty opieką świętego od camino, co sprawia, że tak chętnie go odwiedzam.
Wybierając się do Raciborza oświadczam zwykle, że jadę do Jakuba, choć czasem spotykam się z kimś całkiem innym.  Tak jak i tym razem.
Było zimno, mroźno. Na raciborskim rynku piękny świąteczny jarmark. Rozgrzałam się herbatą z rumem, cytryną i goździkami. Ciepło. Zbyt szybko  minęło. Na dworcu mrok i chłód. Czekałam na pociąg dość długo i bardzo zmarzłam. Musiałam się trochę trząść, bo stojąca obok kobieta zagadnęła mnie:
Karoca na raciborskim jarmarku
- Zimno pani, co?
Przytaknęłam. Przytupnęłam na potwierdzenie. Trochę chciałam, żeby dalej ze mną rozmawiała, a trochę  jednak nie, bo smutno mi było, że tak niespodziewanie opuszczam Racibórz. Weszłyśmy w końcu do pociągu i zaczęłam szukać konduktora, żeby kupić bilet. Wtedy poinstruowała mnie, żebym poczekała na kierownika pociągu, który za chwilę nadejdzie.  I rzeczywiście zaraz się pojawił. Gdy płaciłam za bilet, mruknęła w stronę konduktora, że będziemy mieć opóźnienie. Zdziwiłam się, że taka obeznana ze wszystkim.  Kobieta  wszystko to wiedziała, bo – jak się wkrótce dowiedziałam – przepracowała na kolei prawie 30 lat. Była dróżniczką.
Usadowiłyśmy się przy oknie naprzeciwko siebie.
- Trzeba trochę czasu, żeby się zagrzać – uśmiechnęła się do mnie.
Tak – pomyślałam – a ile czasu trzeba, żeby zagrzać serce?
Ale nie zdążyłam tej kwestii rozważyć, bo na następnej stacji wsiadła koleżanka mojej towarzyszki podróży. Janina –tak ma na imię - taszczyła trzy wielkie siaty, z których natychmiast zaczęła wyciągać różne przedmioty.  
- Zobacz jaki fajny – zareklamowała misia w czerwonej czapeczce śpiewającego Merry Christmas
- Fajny, fajny – przytakiwała koleżanka i obie uśmiechały się od ucha do ucha.
-A chcesz takie perfumiki ? – zapytała wyciągając z siatki coś, co nieudolnie przypominało pantofelek Kopciuszka.
- Taki bucik – reklamowała niestrudzenie – i zapach też niezły. Po chwili przedział wypełniła gryząca woń perfum z różnych fiolek.
Na kolejnej stacji koleżanka Janiny wysiadała. Zostałyśmy same naprzeciw siebie. Uśmiechnęła się. Odwzajemniłam uśmiech.
- Zimno, co? Idzie jakiś orkan – zagadnęła.
- Zimno – potwierdziłam – i głodna bardzo jestem – nie wiem, co mi do głowy przyszło, więc szybko dodałam – liczyłam, że zjem w Raciborzu, ale się nie udało.
- A daleko pani jedzie ? – zapytała .
- Do Katowic – odparłam.
- To ja dam pani bułkę. Z  serem - oświadczyła i zaczęła grzebać w jednej ze swoich toreb. W końcu wyciągnęła tę bułkę zwiniętą w tak zwaną zrywkę. To było jej dzisiejsze śniadanie do pracy. Wzruszyło mnie to bułkowe zawiniątko.
Podziękowałam. Odgryzłam pierwszy kęs. A ona przybliżyła się do mnie, oparła ręce na kolanach i zaczęła opowiadać:
- Poznałam kiedyś w pociągu kobietę, która pracowała w piekarni. Miała czwórkę, dzieci, męża pijaka i kupę długów.  Ale z tej piekarni ją zwolnili. A ona, żeby jakoś zarobić jeździła tam nadal i nocami, gdy nie było szefowej, piekła ciasta na zamówienie, dla znajomych. To się też skończyło, bo ktoś doniósł szefowej i ta wygoniła ją z piekarni. Przyszła do mnie zrozpaczona, płakała, nie wiedziała, co ma zrobić. Ja też nie wiedziałam. Ale miałam taki kryształ w domu, mały kamień. Dałam jej go i powiedziałam, że przyniesie jej szczęście.
Janina opowiadała, ja jadłam bułkę z apetytem i z wielkim apetytem jej słuchałam, ta opowieść, jak i niespodziewana podróż zaczynały mi się podobać.
- I niech sobie pani wyobrazi, że ona wyjechała do Anglii! Znalazła pracę, kupiła sobie samochód, dzieci się wykształciły. No mąż pijak pił dalej, ale przecież z nim już nie mieszkała. Wszystko jej się udało! A wie pani skąd to wszystko wiem? – zapytała  retorycznie jak zawodowy opowiadacz.
Pokręciłam głową, jak nakazuje konwencja.
- Bo spotkałam ją po dwudziestu latach. I ona wciąż miała ten kryształ. Wyciągnęła go i powiedziała, że w trudnych chwilach zawsze trzymała go w dłoniach. I przyniósł szczęście. Kryształ, który ja jej dałam. – zakończyła zadowolona.
-O rany! – spojrzałam na ostatni kęs bułki – to może ta bułka jest bułką szczęścia?! – wykrzyknęłam pełna nadziei, że ta kobieta ma rękę do obdarowywania ludzi szczęśliwymi rzeczami.
-Oj, chyba nie – odparła Janina – chyba bułka, to raczej nie … - zamyśliła się.
Ale ja już uwierzyłam. Zaczęłam szybko w głowie eksplorować zasoby mojej torebki, co mogłabym jej dać. I przyszedł mi do głowy mój podróżny różaniec.  Wyciągnęłam, podałam.
- Niech pani weźmie – poprosiłam.
Wzięła z pewnym ociąganiem, bo krzyż to cierpienie. Ja zaś zapewniłam ją, że krzyż to zwycięstwo.
- Niech się pani nic nie martwi – rzuciła mi przez ramię na odchodnym – żaden chłop nie chciałby zostawić takiej fajnej kobitki. Będzie dobrze!
Hymmm.
Następnego dnia poszłam kupić sobie nowy różaniec.  W sklepie z dewocjonaliami powiedziałam ekspedientce, że musze sobie sprawić nowy, bo swój oddalam kobiecie poznanej w pociągu.
- Dobrze pani zrobiła – orzekła – różańce trzeba dawać, to przynosi szczęście i dającemu i obdarowanemu. Powiedziała mi to klientka, która tu przychodzi i ciągle je kupuje, bo wszystkie rozdaje.  A  pani dużo podróżuje? – zapytała.
- Tak, trochę – odpowiedziałam i zaczęłam opowiadać o moich podróżach i różańcowym hobby.
Z zaplecza przyszła jeszcze jedna pani. No cóż, nie trzeba mnie zbyt długo namawiać do opowiadania … Choć w takich okolicznościach jak te staram się oczywiście streszczać wypowiedź. Z różnym skutkiem.  Opowiadałam i opowiadałam …
- Bo każda pani podróż to jest tak trochę pielgrzymką – bardziej stwierdziła niż zapytała ekspedientka.
Tak. A na jednej pielgrzymce zjadłam bułkę szczęścia.
A poza tym:  dawanie i branie przynosi szczęście. Dawać i brać – oto jest zadanie. 

* O Kościele św. Jakuba oraz innych raciborskich świątyniach można przeczytać  w książce Grzegorza Wawocznego, Miejsca święte ziemi raciborskiej, Racibórz 2001.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz