Wracajmy na Drogę.
Zacznę od tego, że po operacji od razu wiedziałam, że muszę
znowu wyruszyć, muszę przejść camino, byłam pewna, że wrócę. Planowałam
wrzesień, żeby było więcej miejsca w albergach, mniej studentów, a więcej
pielgrzymów w mojej kategorii wiekowej. Ale … stało się tak:
widok Porto sprzed katedry |
Wygrzewam się na balkonie, jest piękny lipcowy dzień jak z
wierszy księdza Twardowskiego
(w Polsce najpiękniejszy jest lipiec nad wodą …), czytam o matkach pustyni. Na marginesie – chętnie czerpię z ich mądrości. Warto ich słuchać gdy mówią, że kiedy Bóg wprowadza nas w stan destabilizacji i zmiany sytuacji życiowej, wówczas rodzą się w duszy wspaniale psalmy. Albo, że droga do szczerej relacji z Bogiem wiedzie przez własne wnętrze. Lubię je. Szczególnie bliska jest mi Amma Sara (jej święto przypada 13 lipca, w dniu moich urodzin), która przypomina, że wzrastając w samoświadomości, wzrastamy w świadomości Boga.
(w Polsce najpiękniejszy jest lipiec nad wodą …), czytam o matkach pustyni. Na marginesie – chętnie czerpię z ich mądrości. Warto ich słuchać gdy mówią, że kiedy Bóg wprowadza nas w stan destabilizacji i zmiany sytuacji życiowej, wówczas rodzą się w duszy wspaniale psalmy. Albo, że droga do szczerej relacji z Bogiem wiedzie przez własne wnętrze. Lubię je. Szczególnie bliska jest mi Amma Sara (jej święto przypada 13 lipca, w dniu moich urodzin), która przypomina, że wzrastając w samoświadomości, wzrastamy w świadomości Boga.
Pławię się więc w mądrości Matek Pustyni i w promieniach słońca.
Te okoliczności sprzyjają, żeby być bardzo mocno w swojej duszy, odkładam książkę
i zanurzam się głębiej. Czy to intuicja, czy matki pustyni do mnie przemawiają
nie wiem, ale nagle doznaję olśnienia – teraz! ja muszę wyruszyć teraz! Wyraźnie
słyszę caminowe wezwanie, zrywam się na
równe nogi do komputera i szukam lotów do Porto. Kupuję bilety w jedną stronę
na 3 sierpnia. Kiedy dostaję potwierdzenie na maila, czuję już to przyjemne
łaskotanie ekscytacji.
Jest tylko jeden problem. Kajetan jest w Rzymie, wyjadę
zanim wróci, to oznacza że nie zobaczymy się przez sześć tygodniu. Dzwonię do
niego wieczorem i mówię o mojej nagłej decyzji. Trochę nam smutno, że tak długo
się nie zobaczymy, bo nie wiemy jeszcze, że życie znów szykuje niespodziankę.
Otóż Kajetan wraca wcześniej niż planował. Trudno się z tego
cieszyć, bo okoliczności które to sprawiają są po prostu smutne, ale jednak
jestem zadowolona, że się zobaczymy. I rzeczywiście szybko spotykamy się, lecz
znowu sytuacja jest całkowicie niezgodna z oczekiwaniami. Przeprowadzamy rozmowę
… właściwie to nie rozmowa, to monolog Kajetana. Bardzo znaczący, ważny,
istotny. Teraz już będzie inaczej.
Pakuję się i jestem przerażona. Jestem tak przestraszona, że
wszystkim w koło opowiadam o moim strachu, żeby się go pozbyć. Nic z tego,
trzyma mnie za gardło. Wiem, że przejdzie mi po kontroli bezpieczeństwa, więc
nie mogę się już doczekać. Będę podróżować cały dzień. Najpierw z Katowic do
Barcelony, tam na lotnisku osiem godzin i potem do Porto, gdzie wyląduje o
dwunastej w nocy. Nie rezerwowałam noclegu. I tak wcześnie rano wyruszę.
No to lecę. Na barcelońskim lotnisku czuję szczególną
satysfakcję – poruszam się na własnych nogach, nie tylko do toalety. Zwracam uwagę na wszystko, bo Droga już się
zaczęła, mogą więc pojawić się znaki. Przez chwilę wydaje mi się, że tak, bo w
sklepie na lotnisku prosto pod nogi wpada mi książka Murakamiego (tak, tak, już
wtedy miej więcej zaczęło się moje
zainteresowanie Japonią), ale to chyba jednak nie to … no cóż czas pokaże.
W Porto szukam miejsca, żeby się chwilę przespać. Jest dwunasta
w nocy i właśnie zamykają wszystkie kawiarnie. To dobrze, będzie dużo wolnych
miejsc. Znajduję skórzaną kanapę, wyciągam śpiwór, zwijam się w kłębek i
zasypiam. Budzi mnie mój własny budzik w telefonie. Przespałam całą noc. Jak bezpiecznie
trzeba się czuć – myślę, żeby tak spać jak kamień na lotnisku. Moja Portugalia –
mruczę – do siebie. Jest szósta rano. Początek.
Idę się odświeżyć, twarz, zęby, czeszę włosy. Jestem gotowa.
Słyszę sygnał przychodzącego smsa. Odbieram. To niespodziewany sms, który ma
podobne znaczenie jak wyznanie Kajetana. Nie powiem, żeby był mi obojętny, bo w
pewien sposób bardzo mnie porusza, ale dzięki temu wyruszam czysta i wolna, nie
niosę żadnego bagażu emocji, ani pragnień. Nic. Jestem tylko ja i Droga. Jadę autobusem
do przystanku Crystal Palace. Patrzę przez okno, wypełnia mnie radość ,
wdzięczność i miłość. Dalej idę, tak jak wtedy za pierwszym razem – na intuicję.
I nagle wyrasta przede mną katedra. Jak mam opisać to, co czuję? To tak jakbym
stała się nagle bohaterem książki, albo filmu. Jestem wzruszona. Nawet teraz jak
to piszę mam łzy pod powiekami. Jestem dalej przestraszona. Ale jestem też z
siebie dumna. Wróciłam, żeby zakończyć to, co rozpoczęłam rok temu. To wytrwałość,
której nauczyło mnie bieganie. Ale czuję coś jeszcze – nie chcę iść sama.
Katedra jest wciąż zamknięta, a tu mam przecież dostać
pierwszą pieczątkę. Muszę czekać. Siadam na schodach i wyciągam zeszyt –
caminowy dziennik, który dostałam od Weroniki.
Zapisuję – jak pięknie jest w Porto rano, w niebo wystrzeliwują wieże
kościołów i pokrzykują mewy, pod katedrą zbierają się pielgrzymi, nie chcę iść
sama, Boże …
I wtedy …
- Chłopaki, zbierzcie się do kupy – słyszę nad swoją głową. Młody
mężczyzna usiłuje zrobić zdjęcie grupie chłopaków po przeciwnej stronie. Oni zaczynają
żartować, muszę się ujawnić, bo zaraz będą żałować, że ja rozumiem po polsku.
- Dzień dobry – mówię. I to jest jedno z najważniejszych
dzień dobry w moim życiu.
Za chwilę już stoję z nimi i opowiadam o moim zeszłorocznym
camino. Michał – wyraźny lider tej grupy pyta, czy mogę ich wyprowadzić z Porto
skoro znam tę drogę. Jasne, chętnie się zgadzam. I ruszam na czele sześciu
chłopaków. Początkowo idziemy w grupie, ale wkrótce okazuje się, że mam tempo
podobne do Kuby, najmłodszego z nich osiemnastolatka. Rozmawiamy, hymn… prawdę
mówiąc rozmawiamy jakbyśmy się właśnie umówili, że tu się spotkamy. Kuba jest sportowcem, kolarzem, Mistrzem
Polski. Rozmawiamy o zawodach. I Kuba opowiada mi trochę o pozostałych
chłopakach, przedstawia ich. Okazuje się, że w tej drużynie jest trzech księży.
I że wszyscy poznali się dopiero wczoraj, na lotnisku. A ogniwem łączącym ich
jest Michał.
No pięknie – myślę sobie – masz Boże poczucie humoru –
chciałam towarzystwo na camino to mam. Mnie, prezesce Fundacji Historii Kobiet
na camino spada z nieba drużyna sześciu chłopaków w tym trzech księży. Wielkie dzięki.
PS. Strasznie długi post . Skracałam jak się dało :)
*Zapomniane Matki Pustyni. Pisma, życie i historia, Laura Swan, Wydawnictwo WAM, Kraków 2005.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz