Tego wieczoru siedzimy w kuchni we
trójkę – ja, Elsa i Francesco. Jest niedziela i Elsa właśnie wróciła od
dziadków i przywiozła przygotowane przez nich własnoręcznie smakołyki. Teraz
układa na dużej drewnianej desce żółty ser, kiełbasę, salami, pomidory, wędlinę
z wieprzowiny od początku do końca przygotowaną przez jej dziadka, który
najpierw utuczył, a potem zabił świnię, następnie pokroił mięso, trzymał je w
soli i na koniec wędził – tłumaczy mi Francesco. Próbuję kawałek – jest wyśmienita.
Mamy też ser, który wygląda jak krążek polskiego żółtego sera, ale wyjada się
go łyżeczką ze środka i smakuje jak ser pleśniowy. W koszyku jest ciemny chleb.
Odrywam kawałki i smaruję tym serem. I znowu powtarzam jak już nie raz robiłam
to w Portugalii – w życiu nie jadłam czegoś tak pysznego! Jest jeszcze sałata,
herbatniki i krem czekoladowy. Co za uczta! Francesco puszcza z tabletu swoją
ulubioną muzykę neapolitańską. I trochę
śpiewa. Podoba mi się i muzyka i śpiew Francesca. Objaśnia, że z niej wszystko
pochodzi, przede wszystkim zaś opera i inne rodzaje muzyki. Czasami kołyszemy
się w rytm dźwięków, czasami rozmawiamy. Czuję się swobodnie i bezpiecznie w
ciepłym świetle lampy, przy muzyce, z tymi ludźmi, jedząc bez pośpiechu
palcami. Myślę, że ten obraz zachowa się we wszechświecie na zawsze jak to jest
ponoć z falami radiowymi, a może jakimiś informacjami wysyłanymi w kosmos dla
innych cywilizacji. Chciałabym, aby tak było, żebym w przypływie nostalgii
mogła go jeszcze oglądać.
Podczas rozmowy brakuje mi jakiegoś
angielskiego słowa i wypowiadam je po polsku, a Francesco doskonale rozumie.
Pytam go skąd zna tyle słów po polsku. A wtedy opowiada mi historię swojej miłości,
o dziewczynie, pięknej i inteligentnej, która była Polką i studiowała na
Uniwersytecie w Bolonii. W jego głosie wciąż jest smutek, podziw i chyba cień
miłości.
- Byłem szczęśliwy – mówi – ale ona
pewnego dnia wyjechała do Republiki Czeskiej i już nie wróciła.
Trochę się dziwię, że to Czechy, ale
nie chcę zakłócać jego zwierzeń pytaniami. Może była Morawianką?
- Wiesz Madalena – ciągnie Francesco
– mało jest kobiet pięknych i inteligentnych. Trudno taką znaleźć. Dlatego
żałuję tej miłości.
A ja słuchając go myślę, że wszyscy pragniemy
tego samego, bo miłość jest jak ta francesckowa muzyka, od której wszystko, co
dobre pochodzi. Dlatego wciąż mamy nadzieję na miłość. I dlatego też ściskamy
ją mocno, gdy się pojawi. Dziewczyna odeszła, ale wciąż trzyma Francesco w
swoich objęciach i on jej nie chce wypuścić. Trwają w tym uścisku, choć już nie
są razem. Żadne z nich nie może otworzyć się na miłość. Tak. Zbyt często uścisk
staje się pętem. Bóg zaś tak umiłował człowieka, że daje mu wolność. W każdej
chwili i do wszystkiego. Bóg jest Miłością. Miłość dawaniem wolności. Ale
strach przed stratą jest w nas większy niż miłość. Gdybyśmy tylko potrafili
powiedzieć naszym ukochanym - kocham cię,idź ...
miłość i wolność...
Tego wieczoru Francesco opowiada mi jeszcze o swojej babci ...
Babcia
Francesca urodziła się i mieszkała w Trieście do wybuchu II wojny światowej,
kiedy to musiała stamtąd uciekać i przeprowadziła się w głąb Włoch. Traktowała
to jednak tylko jako chwilową zmianę miejsca zamieszkania. Po zakończeniu wojny
postanowiła tam wrócić. Pewnie wybierała się w tę podróż radosna i pełna
nadziei, na nowe lepsze powojenne życie. Cieszyła się, że wraca do swego
miejsca na ziemi, tych kątów, które znała i kochała. Przybyła do Triestu jak
ptak, który wraca po zimie do gniazda. Zaczęła się tu od nowa mościć i budować
dom. Ale szybko okazało się, że to nie jest już to samo miejsce, które
pamiętała. W maju 1945 roku partyzanci Tity zajęli Triest i dokonali tam
strasznych mordów, zginęło wówczas wiele ludzi różnych narodowości. Później
stworzono dziwny twór państwowoprawny Wolne Terytorium Triestu, którego jedna
część administrowana była przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię, a druga –
Jugosławię. To nie były dobre czasy do życia w mieście, gdzie ścierały się
różne polityczne i ustrojowe wpływy, a babcia Francesca była kobietą, która
chciała odzyskać dom, a nie zdobyć dla siebie kawałek państwa. Nie czuła się
już dobrze w tym mieście, wciąż szarpanym i niespokojnym, ciągle w stanie
skrytej wojny. W tym czasie Wolne Terytorium Triestu wbrew swej nazwie wcale
nie było wolne. Babcia Francesco nie umiała tak żyć. Dlatego spakowała się i
opuściła Triest. To nie była decyzja z dnia na dzień. Myślała o tym długo,
szczególnie wieczorami, gdy zapadł zmrok, bo chociaż wróciła do tego miejsca, w
sercu wciąż miała tęsknotę za miastem, które kiedyś było na tej ziemi, ale
teraz już go tu nie ma. Płakała wtedy cicho i ukradkiem, bo jakże to tak kochać
miejsce, które nie istnieje? Chowała twarz w dłoniach, żeby nikt nie widział co
się dzieje, a trochę też dlatego, że za zamkniętymi powiekami jej pamięć
wyświetlała film o prawdziwym Trieście, to były chwile rozpaczy i otuchy. Lecz
życie tam stało się dla niej czymś na kształt spania na grobie ukochanego. To
nie mogło dłużej trwać, dlatego musiała je opuścić. Jeśli zaś chodzi o Wolne
Terytorium Triestu to w końcu część zabrała Jugosławia, a druga część przypadła
Włochom. Tak, miłość i wolność ... Ta opowieść zostanie ze mną już na zawsze.
Gdy w nocy wracam do swojego pokoju, modlę się:
- Święty Jakubie wyruszyłam tu w
sprawie miłości, pomóż mi się otworzyć, naucz mnie kochać i okazywać miłość.
Naucz mnie do końca zaufać tej Drodze. Abym poczuła swoją moc i porzuciła
strach przed zranieniem i stratą, żebym była silna Miłością i nie myliła
miłości z chciwością.
A on mi odpowiada:
- Jeśli zaufasz Życiu i Miłości wszędzie
będziesz bezpieczna, lecz jeśli nie zaufasz nigdzie nie znajdziesz schronienia.
Kocham cię, idź.
Nie wiem co to za miłość, ale wiem że
będzie dobra. Podnoszę się, świecę lampkę i zapisuję w zeszycie: Pragnę miłości
szczodrej i obfitej, wspaniałej. Pragnę miłości, która jest ufnością, ale nie
rutyną; która jest przygodą, ale nie brawurą. Pragnę miłości, która jest
oddaniem, ale nie zniewoleniem; która wszystko daje, ale niczego nie zabiera.
Jest nieograniczoną wolnością, spełnieniem. Pragnę miłości, w której dwie
kochające się osoby mogą wzrastać, a nie usychać; w której miłość do drugiego
człowieka, jest równocześnie miłością do siebie samego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz