wtorek, 18 listopada 2014

Wieczór z Francesco

Jest jeszcze jedno portugalskie wspomnienie, które noszę w sercu. To wyjątkowy obraz, ale bardzo delikatny i intymny. Wciąż się zastanawiam jak go przywołać i jak Wan go pokazać, żeby nadal taki pozostał. Ta opowieść z mojego pierwszego camino to bardzo ważna część mnie samej, lubię się nią dzielić, ale zależy mi na tym, aby - jak mówi moja sąsiadka Bożena - wzniecając kurz wspomnień wciąż budziła mnie na nowo. Pamiętacie jak pisałam, w którymś z wcześniejszych postów, że poróżniliśmy się z Kajetanem w sprawie miłości i że to ważne dla późniejszej opowieści? Tego wieczoru właśnie, który chcę tu przywołać zrozumiałam za jaką miłością tęskniłam. Być może wszystkim nam właśnie o nią chodzi. A było tak:


Tego wieczoru siedzimy w kuchni we trójkę – ja, Elsa i Francesco. Jest niedziela i Elsa właśnie wróciła od dziadków i przywiozła przygotowane przez nich własnoręcznie smakołyki. Teraz układa na dużej drewnianej desce żółty ser, kiełbasę, salami, pomidory, wędlinę z wieprzowiny od początku do końca przygotowaną przez jej dziadka, który najpierw utuczył, a potem zabił świnię, następnie pokroił mięso, trzymał je w soli i na koniec wędził – tłumaczy mi Francesco. Próbuję kawałek – jest wyśmienita. Mamy też ser, który wygląda jak krążek polskiego żółtego sera, ale wyjada się go łyżeczką ze środka i smakuje jak ser pleśniowy. W koszyku jest ciemny chleb. Odrywam kawałki i smaruję tym serem. I znowu powtarzam jak już nie raz robiłam to w Portugalii – w życiu nie jadłam czegoś tak pysznego! Jest jeszcze sałata, herbatniki i krem czekoladowy. Co za uczta! Francesco puszcza z tabletu swoją ulubioną muzykę neapolitańską.  I trochę śpiewa. Podoba mi się i muzyka i śpiew Francesca. Objaśnia, że z niej wszystko pochodzi, przede wszystkim zaś opera i inne rodzaje muzyki. Czasami kołyszemy się w rytm dźwięków, czasami rozmawiamy. Czuję się swobodnie i bezpiecznie w ciepłym świetle lampy, przy muzyce, z tymi ludźmi, jedząc bez pośpiechu palcami. Myślę, że ten obraz zachowa się we wszechświecie na zawsze jak to jest ponoć z falami radiowymi, a może jakimiś informacjami wysyłanymi w kosmos dla innych cywilizacji. Chciałabym, aby tak było, żebym w przypływie nostalgii mogła go jeszcze oglądać.
Podczas rozmowy brakuje mi jakiegoś angielskiego słowa i wypowiadam je po polsku, a Francesco doskonale rozumie. Pytam go skąd zna tyle słów po polsku. A wtedy opowiada mi historię swojej miłości, o dziewczynie, pięknej i inteligentnej, która była Polką i studiowała na Uniwersytecie w Bolonii. W jego głosie wciąż jest smutek, podziw i chyba cień miłości.  
- Byłem szczęśliwy – mówi – ale ona pewnego dnia wyjechała do Republiki Czeskiej i już nie wróciła.
Trochę się dziwię, że to Czechy, ale nie chcę zakłócać jego zwierzeń pytaniami. Może była Morawianką?
- Wiesz Madalena – ciągnie Francesco – mało jest kobiet pięknych i inteligentnych. Trudno taką znaleźć. Dlatego żałuję tej miłości.
A ja słuchając go myślę, że wszyscy pragniemy tego samego, bo miłość jest jak ta francesckowa muzyka, od której wszystko, co dobre pochodzi. Dlatego wciąż mamy nadzieję na miłość. I dlatego też ściskamy ją mocno, gdy się pojawi. Dziewczyna odeszła, ale wciąż trzyma Francesco w swoich objęciach i on jej nie chce wypuścić. Trwają w tym uścisku, choć już nie są razem. Żadne z nich nie może otworzyć się na miłość. Tak. Zbyt często uścisk staje się pętem. Bóg zaś tak umiłował człowieka, że daje mu wolność. W każdej chwili i do wszystkiego. Bóg jest Miłością. Miłość dawaniem wolności. Ale strach przed stratą jest w nas większy niż miłość. Gdybyśmy tylko potrafili powiedzieć naszym ukochanym - kocham cię,idź ... 

miłość i wolność...
Tego wieczoru Francesco opowiada mi jeszcze o swojej babci ...

            Babcia Francesca urodziła się i mieszkała w Trieście do wybuchu II wojny światowej, kiedy to musiała stamtąd uciekać i przeprowadziła się w głąb Włoch. Traktowała to jednak tylko jako chwilową zmianę miejsca zamieszkania. Po zakończeniu wojny postanowiła tam wrócić. Pewnie wybierała się w tę podróż radosna i pełna nadziei, na nowe lepsze powojenne życie. Cieszyła się, że wraca do swego miejsca na ziemi, tych kątów, które znała i kochała. Przybyła do Triestu jak ptak, który wraca po zimie do gniazda. Zaczęła się tu od nowa mościć i budować dom. Ale szybko okazało się, że to nie jest już to samo miejsce, które pamiętała. W maju 1945 roku partyzanci Tity zajęli Triest i dokonali tam strasznych mordów, zginęło wówczas wiele ludzi różnych narodowości. Później stworzono dziwny twór państwowoprawny Wolne Terytorium Triestu, którego jedna część administrowana była przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię, a druga – Jugosławię. To nie były dobre czasy do życia w mieście, gdzie ścierały się różne polityczne i ustrojowe wpływy, a babcia Francesca była kobietą, która chciała odzyskać dom, a nie zdobyć dla siebie kawałek państwa. Nie czuła się już dobrze w tym mieście, wciąż szarpanym i niespokojnym, ciągle w stanie skrytej wojny. W tym czasie Wolne Terytorium Triestu wbrew swej nazwie wcale nie było wolne. Babcia Francesco nie umiała tak żyć. Dlatego spakowała się i opuściła Triest. To nie była decyzja z dnia na dzień. Myślała o tym długo, szczególnie wieczorami, gdy zapadł zmrok, bo chociaż wróciła do tego miejsca, w sercu wciąż miała tęsknotę za miastem, które kiedyś było na tej ziemi, ale teraz już go tu nie ma. Płakała wtedy cicho i ukradkiem, bo jakże to tak kochać miejsce, które nie istnieje? Chowała twarz w dłoniach, żeby nikt nie widział co się dzieje, a trochę też dlatego, że za zamkniętymi powiekami jej pamięć wyświetlała film o prawdziwym Trieście, to były chwile rozpaczy i otuchy. Lecz życie tam stało się dla niej czymś na kształt spania na grobie ukochanego. To nie mogło dłużej trwać, dlatego musiała je opuścić. Jeśli zaś chodzi o Wolne Terytorium Triestu to w końcu część zabrała Jugosławia, a druga część przypadła Włochom.  Tak, miłość i wolność ... Ta opowieść zostanie ze mną już na zawsze. 

Gdy w nocy wracam do swojego pokoju, modlę się: 

- Święty Jakubie wyruszyłam tu w sprawie miłości, pomóż mi się otworzyć, naucz mnie kochać i okazywać miłość. Naucz mnie do końca zaufać tej Drodze. Abym poczuła swoją moc i porzuciła strach przed zranieniem i stratą, żebym była silna Miłością i nie myliła miłości z chciwością.
A on mi odpowiada:
- Jeśli zaufasz Życiu i Miłości wszędzie będziesz bezpieczna, lecz jeśli nie zaufasz nigdzie nie znajdziesz schronienia. Kocham cię, idź. 

Nie wiem co to za miłość, ale wiem że będzie dobra. Podnoszę się, świecę lampkę i zapisuję w zeszycie: Pragnę miłości szczodrej i obfitej, wspaniałej. Pragnę miłości, która jest ufnością, ale nie rutyną; która jest przygodą, ale nie brawurą. Pragnę miłości, która jest oddaniem, ale nie zniewoleniem; która wszystko daje, ale niczego nie zabiera. Jest nieograniczoną wolnością, spełnieniem. Pragnę miłości, w której dwie kochające się osoby mogą wzrastać, a nie usychać; w której miłość do drugiego człowieka, jest równocześnie miłością do siebie samego.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz