Obiecałam Wam opowieść o Duchu
Świętym.I to będzie właśnie ona. Lawenda
i rower też nie znalazły się tu przypadkowo, bo przecież nie ma przypadków, to
tylko Bóg przebrany za zbieg okoliczności. Zresztą jakby się baczniej przyjrzeć
samej konstrukcji tej frazy: „zbieg okoliczności” od razu Go widać – wszystkie okoliczności
zbiegają się w odpowiednim punkcie, w odpowiednim czasie. To nie może być
przypadek. Takie sylogiczne rozważania. Ale wróćmy do roweru, lawendy i Ducha Świętego.
Potrzebowałam bardzo wsparcia – na pewno
pamiętacie to z poprzednich postów – modliłam się więc do Ducha Świętego (dla
Niego bowiem nie ma nic niemożliwego). Modliłam się i modliłam, bo sama już nic
nie mogłam zdziałać. Postanowienie miałam takie, że zrobię wszystko, co mi
wskaże, byle się lepiej poczuć. No i
zrobiłam tak:
Maszeruję do księgarni, dzwoni
telefon, trochę się irytuję, bo naprawdę się spieszę, ale to Kajetan, więc
odbieram.
- Co robisz? – sprawdza, czy wciąż
się trzymam.
- Idę do księgarni po książkę,
którą polecił mi Duch Święty – odpowiadam.
- Aha – Kajetan przyjmuje moją
odpowiedź jako coś oczywistego – A jaki tytuł?
- „Lawendowy pokój” – odpowiadam.
Kajetan wyraża uprzejme zdziwienie
i żegnamy się krótko. Prawdziwe emocje będą dopiero, gdy otworzę książkę:
„potrzebuje pani pokoju tylko dla
siebie (…) i tej książki. Ale proszę ją czytać powoli. Aby tymczasem mogła pani
wypocząć. Będzie pani sporo rozmyślać, może nawet płakać. Nad sobą. Nad minionymi
latami. A potem poczuje się pani lepiej. Zrozumie pani, że nie trzeba umierać,
choćby pani chciała, tylko dlatego, że facet źle się z panią obszedł. I znów
polubi pani siebie, nie będzie pani już
o sobie myśleć, że jest brzydka i naiwna”.
W książce jest jeszcze o tym, że
bohaterka przenosi się do nowego mieszkania i nie ma nic, oprócz zdruzgotanych marzeń.
I żeby nie było tak dramatycznie – jest także o sprzedaży sportowych skarpet. Nie
wierzycie – to poczytajcie. A jeśli wierzycie,
też przeczytajcie, bo „Lawendowy pokój” jest tego wart. Nietrudno się domyślić,
że po tym przywracającym nadzieję doświadczeniu poszłam lawendową drogą. Chyba znudziłabym
Was wyliczaniem, co mam teraz lawendowego, ponieważ jest tego dość sporo, ale
napiszę kilka słów o tym jak uprawiać lawendę, bo to naprawdę fascynujące.
Otóż wyobraźcie sobie, lawenda to
roślina, która ceni wolność i lubi piękny widok. Najlepiej rośnie w polu, kiedy
ma przestrzeń i coś ładnego do oglądania aż po horyzont. Jeśli chcemy ją
hodować na balkonie powinna mieć dużą doniczkę. Lawenda lubi słońce i trochę
wody, ale nie chce, żeby się nią nieustannie zajmować. Jest taka nieokiełznana,
wręcz trochę dzika – jak powiedziała mi Pani Agnieszka, która zamierza obsadzić
lawendą całe pole pod Krakowem. Zaprosiła mnie do siebie na kwitnienie lawendy,
a ja z tego zaproszenia oczywiście zamierzam skorzystać. Pokochałam lawendę,
nie tylko dlatego, że jej zapach działa kojąco, ale także z tego powodu, że jej
pojawienie się w moim życiu przynosi mi ulgę. (Jesteście ciekawi, czy wybieram
się do Prowansji? Tak, oczywiście, na pewno odwiedzę kościół trzech Marii, z
których jedna jest matką świętego Jakuba. Mówiłam o tym nie raz – niezbadana jest
Droga, lecz gdy Jakub mówi „kocham Cię idź”, to trzeba iść).
pyszny miód lawendowy, łyżeczka dziennie dodaje siły |
A teraz do opowieści wkracza
(wjeżdża) rower. Załatwiam ostatnio dużo rozmaitych spraw, ponieważ odległości
miedzy urzędami są dość spore, przemieszczam się na rowerze. Mam piękny rower,
zrobiony na miarę, specjalnie dla mnie. Bardzo go lubię. I mówiąc to mam na
myśli, że jestem z nim naprawdę emocjonalnie związana, co w pełni uświadomiłam sobie
czytając „Mistykę kosmosu” i co jednocześnie niezwykle mnie ucieszyło, bo
okazało się, że i w przedmiotach, które wybieramy z pośród innych, manifestuje się Bóg - Duch Święty, a
nasze relacje z materią są bardzo poufne. Moja relacja z rowerem właśnie taka jest.
No więc ja sobie tak z tą
ufnością przemierzam miasto na moim rowerku i myślę, że ta jazda daje mi takie
ogromne poczucie wolności i nadziei, że aż mi się śpiewać chce. Czuję się tak lawendowo
nieokiełznana, że cieszę się po prostu i bez powodu. W kieszeni mam zawiniętą w
chusteczkę suszoną lawendę. W sercu Ducha Świętego. Nic więcej w tym momencie
nie potrzebuję, bo to prawdziwa chwila życia. I nie czuję wcale, że ona
przeminie, dopóki trwa. Przez tę lawendę, rower i Ducha Świętego jestem
wprawiona w taką dziecięcą, samo wystarczającą radość, która kręci się w rytmie
rowerowych kół. Uśmiecham się, wyciągam szyję, żeby pęd rozwiewał mi włosy. Stroję
miny do przechodniów. A co mi tam! Żyję!
Takie chwile powodują, że
bardziej chce się żyć niż umierać. I nie chodzi tu wcale o perspektywę,
nadzieję, przyszłość, tylko o ten jeden radosny obrót koła, ładny widok,
zapach lawendy, który sprawia, że w tym zbiegu okoliczności stajemy się i
czujemy immanentną cząstką wszechświata, obecnością w Bogu, Tym, który Jest. Może
to jest sam środek życia, a może sam środek śmierci, takie przeczucie nieba, a
może w tym momencie życie i śmierć stają się jednym i stąd to poczucie
absolutnego wystarczania tego co jest …
I tak myślę jeszcze, że gdybym
zaś miała wyrazić ostatnie życzenie, byłyby to lody lawendowe. Mam przepis. Przygotuję
je na deser.
Cytat z "Lawendowy pokój" Nina George, Wydawnictwo Otwarte.