Przyznam się od razu, po pierwsze
– myślałam o tym tekście od jakiegoś czasu i z zadowoleniem nadałam mu tytuł „Camino
all inclusive”, bo na tym etapie zdarzyło się wszystko i w dodatku na bogato. A
jednak będzie inaczej.
Po drugie - zaczynam ten wpis trzeci
raz. Pierwszy wstęp napisałam dwa dni wcześniej, ale zaginął w czeluściach
laptopa. Drugi mi kompletnie nie wychodził, a gdy już go skończyłam, to znalazł
się ten pierwszy, który jak na dzisiejszy nastrój i to co ma jeszcze zostać
napisane okazał się zbyt optymistyczny. I nie podobał mi się po prostu, coś usiłowałam
tam za wszelką cenę wykreować i udowodnić, a tu nie chodzi o to, żeby
udowodnić, lecz żeby odkryć i pokazać. Jak powiedział Wilhelm Rentgen – nie chodzi
o wynalazek, chodzi o odkrycie. Jestem skłonna się z nim zgodzić, bo trzeba umieć
zobaczyć to, co jest, przyjąć i iść dalej. Choć czasami jest to kompletnie niezrozumiałe,
a droga trudna. Innym razem znowu droga jest piękna, a i tak dopada duszę
smutek. I co wtedy? Tak, tak - trzeba iść dalej, czasem nawet pod rękę ze
swoimi demonami. Albo podbiec kawałek, odwrócić się pomachać i krzyknąć: żegnaj
smutku! Zdarza się także, że nie ma
wyjścia trzeba mocować się z demonami. Cokolwiek by się nie zdarzyło, nie wolno
zapominać o odwadze. I miłości (bo z niej cała reszta się bierze).
I tak właśnie było na kolejnym etapie camino:
Dzisiaj idziemy pod górę. To dobrze,
biegałam ostatnio w górach i jest mi naprawdę łatwo i lekko iść. Mimo wszystko
zastanawiam się, co by było gdybym rok temu nie złamała nogi na moście i dotarła tu z
kulą. Przecież nie miałabym z tą górą absolutnie żadnych szans. Idę sama i
czuję, że z każdym krokiem coraz bardziej ogrania mnie smutek. Nie umiem
sprecyzować jego źródła. Nie mam pojęcia o co mi chodzi. Nurkuję więc w swoim
sercu i znajduję tam sprawy z przeszłości, które muszę pożegnać. Droga to dobre
miejsce, aby to zrobić. Ale wiecie jak to jest - ból
trzyma się mocno naszych serc, trudno rozewrzeć zaciśnięte kurczowo palce. Staram
się jak mogę i nic, czuje tylko niewypłakane łzy w krtani i pod powiekami. Uparcie
podążam do przodu, bo to jedyne co trochę pomaga.
alberga |
Jestem tak głęboko zanurzona w
siebie, że dziś już nie pamiętam żadnych widoków rozciągających się przed nami
gdy schodzimy z góry. A przecież musiały być wspaniałe. Wkrótce docieramy do prywatnej
alebergi, przed hiszpańską granicą jest jeszcze tylko jedna, cztery kilometry
dalej. Gdy zastanawiam się, czy tu zostaniemy, czy pójdziemy dalej, chłopcy
rozsiadają się przy stoliku na podwórku. Mogę z dużym prawdopodobieństwem
przypuszczać, że dziś już nigdzie nie pójdziemy. I rzeczywiście – mimo że jest
tu bardzo drogo i mam poważne wątpliwości, czy jednak nie iść do kolejnej albergi
– moja drużyna postanawia zostać. Rzucają
pieniądze na stół jakby grali w karty i po chwili jest już cała kwota potrzebna do zapłaty. Jak tylko wykąpiemy się, a potem
wszyscy pielgrzymi zasiądą przy dwóch stołach w jadalni okaże się, że to była
właściwa decyzja. Warto było choćby ze względu na historię, którą właścicielka opowie nam przed kolacją:
Jestem Kanadyjką,
przyleciałam z Kanady do Portugalii, aby przejść camino z Lizbony. Gdy wędrowałam
robiłam wiele zdjęć, między innymi tego budynku, który wówczas stał pusty. Któregoś
dnia, już po powrocie do domu, przeglądałam zdjęcia i znalazłam ten budynek. Nie
wyglądał tak jak dziś, lecz poczułam jakby mnie przywoływał. Było w nim coś, co
mnie przyciągało. Pomyślałam, że chcę go kupić. Postanowiłam odnaleźć
właściciela. To był szalony plan! Ale zrobiłam to. Kupiłam nowy dom w
Portugalii, sprzedałam stary dom w Kanadzie. Rzuciłam pracę, stworzyłam
albergę. I całkowicie zmieniłam swoje
życie.
Gdy skończy i uśmiechnie się do
nas, dostanie gromkie brawa, wszyscy będziemy poruszeni tą historią i
zaskoczeni przyjęciem. Ja będę zachwycona, i Kuba także. Będziemy spoglądać na siebie i powtarzać:
niesamowite, co? Niesamowite! Czyli to prawda! Wszystko można zmienić!
A ona wiecie co zrobi po tym występie?
Najpierw oczywiście poda do stołu jedzenie, a potem zaprosi, żebyśmy po posiłku
wzięli sobie ciasto z kredensu i lody z lodówki. A my skorzystamy z tego
zaproszenia z wielką przyjemnością. Zjemy obiad, ciasto, lody i owoce. Wszystko!
Kuchnia w alberdze |
Po obiedzie przygotowujemy się do
mszy, która odbędzie się w jadalni. Siadam na końcu. I podczas całej mszy łzy
płyną mi strumieniami po twarzy. Wypłakuje cały ten smutek, który narósł po
drodze. Ksiądz Paweł z niepokojem odwraca wzrok, ocieram policzki wierzchem
dłoni. Idę na górę i siadam na łóżku. Co mam zrobić z resztą smutku? Może sam
się rozpłynie w herbacie, którą zrobił dla mnie Kuba i właśnie przyniósł z
kuchni na dole, tutaj na górę? Trzymam kubek w dłoniach, a jego ciepło ogrzewa
także moje serce.
W nocy jest gorąco, nie
wyciągam nawet śpiwora, przykrywam się chustką, którą dostałam od Weroniki. Zapadam
w płytki sen, gdy nagle słyszę jakieś głosy. Ktoś wzdycha i jęczy, pada
przekleństwo, jedno, drugie, trzecie! Ktoś walczy ze swoimi demonami. Proszę Boga
o siłę i odwagę dla wszystkich śpiących tu dziś pielgrzymów.
Gdy przebudzę się nad ranem
przychodzi mi do głowy myśl: na camino każdy niesie nie tylko wiarę, nadzieję i
miłość, ale taszczy także swój ból, swoją pustkę, cierpienie, i walczy ze
swoimi demonami. Przede wszystkim jednak
zabiera w drogę swoją śmierć i podąża z nią ramię w ramię. Na drodze bowiem
odbywa się coś w rodzaju unicestwienia tej części naszej istoty, która musi
umrzeć, abyśmy my mogli dalej Żyć.
W radości.
Amen. :)
OdpowiedzUsuń~Anka