czwartek, 5 lutego 2015

Seja agora



espresso i ulubione ciasteczko

Wróciłam. Na bloga i do Polski. Nie było mnie tu, bo byłam w Portugalii. Ale teraz jestem i wspominam.  Opowiem Wam dygresyjnie tę historię, bo ona jest bardzo caminowa.  Odwiedziłam miejsca, przez które wtedy przechodziłam z moją chłopacką drużyną, to było wzruszające uczucie. Wzruszające i potężne jak ocean.  Wypełniło mnie po brzegi.
Pamiętacie ostatnie zdanie w poprzednim wpisie? ”Do Ponte de Lima z pewnością jeszcze wrócę”. Byłam tam. Zrobiłam to! Odwiedziłam i inne miejsca mocy na mojej prywatnej mapie Portugalii, ale to stare portugalskie miasteczko i katedra w Porto mają dla mnie szczególne znaczenie.
A było tak:
widok sprzed Katedry
Pod katedrę w Porto biegnę jak na spotkanie z kimś bliskim. Jest ze mną Iwona moja kompanka w tej podróży, mama Kajetana.  Biegnie za mną, zna moją opowieść, wie co tam się zdarzyło. Jest ciepło, zdjęłam kurtkę, cieszę się słońcem. Podskakuję, podśpiewuję, śmieję się, wypatruję mew. Jestem tu! Jestem tu, jestem tu! – tak bije dziś moje serce.  Gdy siadam na tych samych schodach, pierwsze na co mam ochotę to wysłać smsa do Kuby – Kuba! zobacz! zobacz! gdzie jestem! Odpisuje – „to są te schody!”. Tak, to one, siadam na nich, a Iwona robi mi zdjęcia. Jestem teraz pełna entuzjazmu i radosnego oczekiwania, bo przygoda dopiero się zaczyna, ale przyjdę tu także w ostatni dzień, a właściwie noc  przed wylotem. Katedra będzie wyłaniać się z mgły i ciemności jak tajemnica, będzie padał drobny deszcz i zasłoni widok delikatną kurtyną kropel i księżycowej poświaty. Będę tam stała, a łzy spływające mi po twarzy będę tak samo ciepłe jak deszcz. Zostawię tu intencje bliskich mi osób, tych dla których pragnę szczęścia. I swoją także.  Katedra stanie się dla mnie osobowa, będzie symbolem Boga i Miłości. Stanie się tak potężna jakby łączyła w sobie siły oceanu, Bożą Miłość i ludzkie piękno. To będzie długie pożegnanie. Ale przecież … jeszcze tam wrócę.
katedra nocą w deszczu
Do Ponte de Lima jedziemy z Fernando, samochodem. Puszczamy głośno muzykę z radia i śpiewamy, Seja agora (Deolinda, posłuchajcie, warto) prawdziwa wesoła wycieczka. Jest ciepło, ale zaczyna kropić deszcz.
- Teraz już się rozpada – diagnozuje Fernando – będzie padać przez najbliższe dni. To dlatego, że opuszczasz Portugalię, Madalena – mówi, żeby mi sprawić przyjemność i uśmiecha się.  
Gdy wysiadamy w Ponte de Lima leje jak z cebra. Zakładam kurtkę przeciwdeszczową i wyruszam w kierunku mostu na Limie, kościoła i albergi. Tamte caminowe obrazy jak żywe stają mi przed oczami, ale to jest już teraz inne miejsce, obrosłe nowymi znaczeniami, wypełnione nową mocą. Przyznaję miałam wątpliwości, czy powinnam tu być tym razem, czy to czegoś nie popsuje, nie zniszczy wspomnień, nie zatrze tamtych wrażeń.
- Wtedy było wtedy, a teraz jest teraz – powiedział Doktor odpowiadając na moje rozterki – Jedź.
widok na Ponte de Lima
Miał rację. Dzięki Doktorze. Wchodzę do kościoła, dotykam obrazu św. Antoniego, staję pod drzwiami alebergi i przypominam sobie te słowa – teraz jest teraz. Tak teraz mamy tylko teraz (seja agora).  Nie warto niczego zatrzymywać na później, ani rzeczy, ani zdarzeń, ani pragnień, ani też pozwalać, aby wspomnienia usychały, niech wypełniają się barwami, świeżym miąższem i sokiem jak dorodne owoce. Niech będą żywe, bo tylko wtedy dają nam siłę.
parasolka na Limie
Chowamy się przed deszczem wewnątrz eleganckiej kawiarni, pijemy espresso i jemy moje ulubione portugalskie ciasteczka. Potem wspinamy się brukowanymi uliczkami w górę, skąd Fernando pokazuje nam widok na całą okolicę. Patrzę w dal i staję się częścią tego pejzażu i tego teraz. Moi towarzysze jakby wyczuwali nastrój, nie przeszkadzają mi ani słowem. Fernando cicho śpiewa fado. Kiedy odwracam głowę w jego stronę, mówi – Buen camino.
Ponte de Lima. Ten most
Jak nazwać trwanie w drodze? Bo to właśnie się dzieje. Kto raz wyruszył na camino …
Idę. Idę więc dalej.
Iwona i Fernando siedzą już w samochodzie. Żegnam się z tym widokiem. Na Limie, wywrócona w dół kapeluszem, pływa parasolka. Spoglądam na wodę, na most i zasnute chmurami niebo, dziś jest szaro-niebieskie.  Saudade – portugalska nostalgia i moja tęsknota za pełnią. To dla mnie bardzo osobisty i intymny widok (tak bardzo, że zastanawiałam się nawet, czy o tym napisać). Naznaczony obecnością poprzez nieobecność. A jednak szczęście jest tu i teraz. Już raz tak było. Tutaj. A teraz znowu tego doświadczam.  Otwieram swoje serce, oddaje i ufam.
Kajetan, Iwona, Mariusz, Fernando – dziękuję Wam ze tę podróż i limowe wzruszenia. Mamy tylko teraz. Seja agora.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz