espresso i ulubione ciasteczko |
Wróciłam. Na
bloga i do Polski. Nie było mnie tu, bo byłam w Portugalii. Ale teraz jestem i
wspominam. Opowiem Wam dygresyjnie tę
historię, bo ona jest bardzo caminowa. Odwiedziłam miejsca, przez które wtedy
przechodziłam z moją chłopacką drużyną, to było wzruszające uczucie.
Wzruszające i potężne jak ocean.
Wypełniło mnie po brzegi.
Pamiętacie
ostatnie zdanie w poprzednim wpisie? ”Do Ponte de Lima z pewnością jeszcze
wrócę”. Byłam tam. Zrobiłam to! Odwiedziłam i inne miejsca mocy na mojej
prywatnej mapie Portugalii, ale to stare portugalskie miasteczko i katedra w
Porto mają dla mnie szczególne znaczenie.
A było tak:
widok sprzed Katedry |
Pod katedrę w
Porto biegnę jak na spotkanie z kimś bliskim. Jest ze mną Iwona moja kompanka w
tej podróży, mama Kajetana. Biegnie za
mną, zna moją opowieść, wie co tam się zdarzyło. Jest ciepło, zdjęłam kurtkę,
cieszę się słońcem. Podskakuję, podśpiewuję, śmieję się, wypatruję mew. Jestem
tu! Jestem tu, jestem tu! – tak bije dziś moje serce. Gdy siadam na tych samych schodach, pierwsze
na co mam ochotę to wysłać smsa do Kuby – Kuba! zobacz! zobacz! gdzie jestem!
Odpisuje – „to są te schody!”. Tak, to one, siadam na nich, a Iwona robi mi
zdjęcia. Jestem teraz pełna entuzjazmu i radosnego oczekiwania, bo przygoda
dopiero się zaczyna, ale przyjdę tu także w ostatni dzień, a właściwie noc przed wylotem. Katedra będzie wyłaniać się z
mgły i ciemności jak tajemnica, będzie padał drobny deszcz i zasłoni widok
delikatną kurtyną kropel i księżycowej poświaty. Będę tam stała, a łzy
spływające mi po twarzy będę tak samo ciepłe jak deszcz. Zostawię tu intencje
bliskich mi osób, tych dla których pragnę szczęścia. I swoją także. Katedra stanie się dla mnie osobowa, będzie
symbolem Boga i Miłości. Stanie się tak potężna jakby łączyła w sobie siły
oceanu, Bożą Miłość i ludzkie piękno. To będzie długie pożegnanie. Ale przecież
… jeszcze tam wrócę.
katedra nocą w deszczu |
Do Ponte de Lima
jedziemy z Fernando, samochodem. Puszczamy głośno muzykę z radia i śpiewamy, Seja
agora (Deolinda, posłuchajcie, warto) prawdziwa wesoła wycieczka. Jest ciepło,
ale zaczyna kropić deszcz.
- Teraz już się
rozpada – diagnozuje Fernando – będzie padać przez najbliższe dni. To dlatego,
że opuszczasz Portugalię, Madalena – mówi, żeby mi sprawić przyjemność i
uśmiecha się.
Gdy wysiadamy w
Ponte de Lima leje jak z cebra. Zakładam kurtkę przeciwdeszczową i wyruszam w
kierunku mostu na Limie, kościoła i albergi. Tamte caminowe obrazy jak żywe
stają mi przed oczami, ale to jest już teraz inne miejsce, obrosłe nowymi
znaczeniami, wypełnione nową mocą. Przyznaję miałam wątpliwości, czy powinnam
tu być tym razem, czy to czegoś nie popsuje, nie zniszczy wspomnień, nie zatrze
tamtych wrażeń.
- Wtedy było
wtedy, a teraz jest teraz – powiedział Doktor odpowiadając na moje rozterki –
Jedź.
widok na Ponte de Lima |
Miał rację.
Dzięki Doktorze. Wchodzę do kościoła, dotykam obrazu św. Antoniego, staję pod
drzwiami alebergi i przypominam sobie te słowa – teraz jest teraz. Tak teraz
mamy tylko teraz (seja agora). Nie warto
niczego zatrzymywać na później, ani rzeczy, ani zdarzeń, ani pragnień, ani też
pozwalać, aby wspomnienia usychały, niech wypełniają się barwami, świeżym
miąższem i sokiem jak dorodne owoce. Niech będą żywe, bo tylko wtedy dają nam
siłę.
parasolka na Limie |
Chowamy się
przed deszczem wewnątrz eleganckiej kawiarni, pijemy espresso i jemy moje
ulubione portugalskie ciasteczka. Potem wspinamy się brukowanymi uliczkami w
górę, skąd Fernando pokazuje nam widok na całą okolicę. Patrzę w dal i staję
się częścią tego pejzażu i tego teraz. Moi towarzysze jakby wyczuwali nastrój,
nie przeszkadzają mi ani słowem. Fernando cicho śpiewa fado. Kiedy odwracam
głowę w jego stronę, mówi – Buen camino.
Ponte de Lima. Ten most |
Jak nazwać
trwanie w drodze? Bo to właśnie się dzieje. Kto raz wyruszył na camino …
Idę. Idę więc
dalej.
Iwona i Fernando
siedzą już w samochodzie. Żegnam się z tym widokiem. Na Limie, wywrócona w dół kapeluszem, pływa parasolka. Spoglądam na wodę, na most i zasnute chmurami
niebo, dziś jest szaro-niebieskie. Saudade
– portugalska nostalgia i moja tęsknota za pełnią. To dla mnie bardzo osobisty
i intymny widok (tak bardzo, że zastanawiałam się nawet, czy o tym napisać). Naznaczony
obecnością poprzez nieobecność. A jednak szczęście jest tu i teraz. Już raz tak
było. Tutaj. A teraz znowu tego doświadczam. Otwieram swoje serce, oddaje i ufam.
Kajetan, Iwona,
Mariusz, Fernando – dziękuję Wam ze tę podróż i limowe wzruszenia. Mamy tylko
teraz. Seja agora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz