poniedziałek, 8 września 2014

Szukałem siebie, znalazłem ciebie



Kiedy zaczęłam prowadzić blog nikomu o tym nie powiedziałam, nawet Kajetanowi.  Właściwie powiedziałam mu o blogu, ale nie dałam adresu. Zuzanna wiedziała, bo nie tylko namawiała mnie do tego, ale i pomagała mi w tym przedsięwzięciu.  Kajetan czekał spokojnie, a ja się nie spieszyłam, bo chciałam mieć pewność, że ten blog będzie istniał. Wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie, kiedy odebrałam od niego wiadomość na fb: pisz dalej, chociaż znam tę historię, czytałem z zapartym tchem. Ucieszyłam się, ale i byłam totalnie zaskoczona. Jak można trafić przypadkiem na mój blog?  Nie mam pojęcia. Uważałam, że jest to dość trudne, jeśli nie niewykonalne. Przy następnej okazji, czyli następnego dnia, zapytałam Kajetana jak to się stało. Przyznał się z pewnym zażenowaniem (a ja nie wiem, czy mogę te informację upublicznić), że wpisał w wyszukiwarkę siebie, a wtedy gdzieś koło szóstego miejsca na stronie ustawił się właśnie K40.
- Szukałem siebie, znalazłem ciebie – podsumował Kajetan i uśmiechnął się, bo wiedział, że mi się ta fraza spodoba.
Miał rację, co widać w tytule. Przypomniała mi się także w związku z tym inna historia. Lustrzana, czy odwrotna. Sami ocenicie. Było tak:
Po powrocie z Białorusi i Litwy miałam 4 dni na odsapnięcie i przepakowaniem i wyruszałam na camino. Pokochałam Portugalię i zamierzałam tam wrócić, po kajetanowym camino (jeśli chcecie, prześle wam swoją opowieść, ale ja też będę tu o nim wspominać) koniecznie chciałam odbyć swoje camino. No to zapakowałam plecak, kupiłam bilety i ruszyłam. Tuż przed wylotem poróżniłam się z Kajetanem w sprawie miłości. To ważne dla dalszej opowieści. A potem okazało się ważne także dla nas, choć nie w taki sposób, jak wtedy myśleliśmy. Nie lubię tego powtarzać, ale dla porządku powiem to raz jeszcze -  wyruszyłam w drogę arogancka i butna.  Myślałam bowiem, że kto jak to, ale ja potrafię przejść z punktu a to punktu b, nawet z kulą. Przejdę, wrócę, udowodnię.  Poleciałam do Porto przez Dortmund.  Na lotnisku w Dortmundzie pisałam do Kajetana na fb , na szczęście nic nie doszło. W Porto wylądowałam o 24, czyli o 23 czasu portugalskiego. Nocowałam u Inny – Białorusinki, która przywitała mnie z wielką życzliwością i ciepłem. Jadłyśmy jajecznicę, kozi ser, marchewkę i gadały o Białorusi. Czy to nie fantastyczne, że nocowałam akurat u niej?  Rano wyruszyłam.  Nie bardzo wiedziałam, gdzie mam iść, ale czułam, że intuicja mnie poprowadzi. W końcu przed moimi oczami ukazała się wspaniała monumentalna bazylika. Przed wejściem zaczepiła mnie dziewczyna, zapytała, czy idę na camino. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że tak i zapytałam, gdzie jest początek drogi, pokierowała mnie do katedry. Tam dostałam pierwszą pieczątkę i poszłam. W momencie, gdy piszę te słowa i wszystko sobie przypominam, przeszłam tamtędy już dwa razy. To ważne miejsce dla mojego życia. Katedra w Porto. Uwielbiam Portugalię, to już wiecie, więc kiedy maszerowałam przez miasto byłam bardzo szczęśliwa. Wylosowałam cytat z Pisma, który dostałam od Kajetana: Dobry jest Pan dla ufnych
Dla duszy, która Go szuka
Dobrze jest czekać w milczeniu ratunku od Pana
Nie za bardzo rozumiałam o jaki ratunek chodzi. A także co znaczy być ufnym. Nie wiedziałam tego wtedy i nie przeczuwałam jak bardzo będzie mi ta wiedza potrzebna. Z Porto wychodzi się długo, szczególnie jeśli człowiek podpiera się kulą, bo ma kontuzje. Dwa razy zgubiłam się i musiałam szukać żółtych strzałek, zanim wpadłam w rytm. Na obrzeżach miastach nie jest już tak, ładnie, są tam jakieś zakłady przemysłowe, wysypiska śmieci, nie ma chodników, więc trochę strach iść przy samej drodze, tym bardziej, że Portugalczycy, to raczej crazy drivers.  Byłam bardzo zmęczona, ale udało mi się dojść do pierwszej albergi. To średniowieczny klasztor. Niesamowity, człowiek czuje się jakby wszedł w całkiem inną rzeczywistość.  Szczególnie niesamowicie wyglądało to rano, gdy opuszczałam albergę, budynki klasztoru, białe wieżyce kościoła, smukłe cmentarne krzyże  spowijała mgła. Pamiętam jeszcze kwiaty ogrodzie, które przez tę mgłę przybrały pastelowe barwy. To było mistyczne miejsce i niełatwo było mi je pożegnać, a równocześnie wychodziłam z wielkim entuzjazmem. Przecież iść dalej, to było moim celem. Tego dnia, droga była przepiękna, szłam przez wsie, trwały żniwa, mnóstwo kwiatów, zieleni, owoców, widoków, obfitość wszystkiego. Wiecie jak się czułam? Wspaniale! Podekscytowana! Oto idę. Przede mną rozciągał się wspaniały świat. A ja w drodze. Tak jak ma być . Dokładnie. Kropka w kropkę. Szłam więc dalej, czasami odpoczywałam przy drodze, bo pięknie było, ale ciężko, rzymski bruk nie sprzyjał mojej bolącej nodze. A bolało mnie coraz bardziej. Kiedy obok przejeżdżał samochód i musiałam wejść do rowu, żeby go przepuścić nie umiałam  z niego wyjść inaczej niż na czworakach.  Po pięciu krokach odpoczywałam. Co tu gadać było źle. A miało być jeszcze gorzej.  Na ostatnim moście przed albergą kula wpadła mi w dziurę, oparłam się całą siłą na chorej nodze. I … to był koniec! Nie mogłam iść dalej. Zatrzymałam samochód. Kierowca zawiózł mnie do albergi. Tam zażyłam tabletki przeciwbólowe z nadzieją, że mi pomogą i ruszę dalej. Nic takiego się nie stało. Musiałam wołać o pomoc.  Wysłałam smsa do Nuno, żeby mi pomógł. Przyjechał  w ciągu godziny razem z Francisko, zabrali mnie do szpitala. Akurat przestał padać deszcz i na niebie zakwitła tęcza. Znowu miałam nadzieję! Nuno podwiózł mnie do następnej albergi. Zażyłam wszystkie leki, polskie i portugalskie, poszłam spać. Miałam nadzieję, że pomoże, wstanę i pójdę.  Do Santiago. Ale padało przez dwa dni. Przeciekał dach albergi, pielgrzymi przychodzili i odchodzili. Ja leżałam. Nie mogłam się ruszyć.  Nie byłam w stanie. Uklęknęłam na podłodze. Wybrałam numer do Kajetana. Zaczęłam płakać. Złorzeczyć. Pomstować. Płakałam, złorzeczyłam, płakałam, złorzeczyłam. On był spokojny. A ja darłam ten jego spokój na strzępy!
- Bóg mnie opuścił! Twój Bóg mnie opuścił – łkałam i żądałam, żeby coś z tym zrobił.  Ja naprawdę byłam przekonana, że on to naprawi. Już natychmiast. Od razu.
Kajetan jednak powiedział cicho:
- Nie mogę Cię uzdrowić. Nie jestem Jezusem.  Otwórz się na to, co tam się wydarza.
Przeżyliście kiedyś iluminację? W jednym błysku, zalążku myśli pojawia się pełne poznanie. Ja dokładnie w tej chwili wiedziałam – to chcę zrobić. Już natychmiast.
Zakończyłam rozmowę. Otworzyłam zeszyt i serce. Zaczęłam pisać. O wszystkim, co jest w moim sercu. Kiedy skończyłam. Zaczęły dziać się cuda. Tak to było, chciałam znaleźć Kajetana, a znalazłam siebie.

1 komentarz:

  1. najtrudniej dotrzeć do siebie, jednak gdy dotrzemy przygoda dopiero się zaczyna :)
    ~anka

    OdpowiedzUsuń