Spotkane po drodze do Ameixial |
Na początek muszę Wam coś wyznać. I przeprosić. Oto
wyznanie: Z wielkim trudem przychodzi mi pisanie o ostatnim camino, ponieważ
przedzieram się przez mój podróżniczy dziennik i wszystkie wspomnienia
powracają do mnie w postaci żywych uczuć. Wszystko przeżywam tak jak wtedy, gdy
rzeczywiście szłam, a teraz uczucia powracają z ogromną, ogromną tęsknotą za
Drogą. Tak więc przepraszam Was za opóźnienia, lecz nie mogę niczego obiecać,
bo dziś zrozumiałam, że muszę przejść przez to w tempie mojego serca. Odczytuję
to jako znak i zadanie, że powinnam nauczyć się cierpliwości. Mam jednak
nadzieję, że mimo to nie zrezygnujecie i nadal będziecie mi towarzyszyć. Nawet,
gdy droga będzie trudna tak jak dziś – w górę i w dół, w górę i w dół przez
Barranco Velho do Ameixial:
widok gór |
Zbieramy
się sprawnie i wyruszamy koło siódmej, gdy miasteczko jeszcze śpi. Wczesna pora
ma w sobie posmak wędrownego życia, które tak pokochałam. Jest rześko, zawiewa
lekki wiatr. Jesteśmy wypoczęte i pełne dobrej myśli, z nadzieją na to, że znów
się powiedzie. Lecz Droga – co z pewnością już wiecie – ale my wtedy jeszcze
nie wiedziałyśmy – znów szykuje niespodziankę. Wspinamy się pod górę, wokół
piękna bujna zieleń we wszystkich odcieniach, schodzimy w dół, słońce coraz
mocniej grzeje, wspinam się pod górę, Dob została trochę w tyle, ale widzę ją,
gdy odwracam głowę, schodzę w dół, wznoszę ręce do góry, „kocham cię życie!” –
krzyczę, schodzę w dół – napiszę w pamiętniku, że widoki zapierają dech w
piersiach – myślę, przesuwam w palcach paciorki różańca, wchodzę pod górę, nie
widzę już Dob, schodzę w dół, wchodzę pod górę, odmawiam kolejną zdrowaśkę,
znów w dół – chyba trafiłam do jakiegoś górskiego piekła – przychodzi mi do
głowy – może przeoczyłam jakiś skręt, zejście do jakiejś miejscowości – myślę w
coraz większym popłochu. Oczywiście
niczego nie przeoczyłam, idę dokładnie tak jak miałam iść, droga prowadzi mnie
we właściwym kierunku właśnie teraz, gdy czuję się zmęczona i przestraszona.
Zaraz będzie skwer ze stolikiem i ławkami ocienionymi koroną wielkiego drzewa,
pod którym przysiadły stare kobiety. Uśmiechają się do nas życzliwie, choć z
pewnym zdumieniem. Nie mamy nic do jedzenia, oprócz czarnych lukrecjowych
cukierków kupionych na lotnisku w Eidenhoven. Proszę więc o jedzenie. Jedna z
kobiet przynosi słodką bułkę i dzielimy się nią z Dob. Gdy opowiem to potem
Piotrowi, powie – Ty żebrałaś. A w jego głosie będzie uznanie i podziw. Tak.
Prosiłam o jedzenie i wodę w tej drodze nie raz. I wszystko zleżało od ludzi i
Boga. Poddałam się temu, dlatego mogłam iść. Ja miałam pieniądze, przynajmniej
tyle, żeby kupić coś do jedzenia, ale NIE MOGŁAM nic kupić, bo nie było sklepu!
Za pieniądze … no właśnie … za pieniądze tak naprawdę nie można kupić niczego,
nawet, gdy je posiadamy, nawet gdy je posiadamy … prawdziwym bogactwem są
ludzie wokół nas, po których możemy się spodziewać wszystkiego najlepszego,
ludzie i miłość wzajemna, która w chwilach próby żywi i żołądek i serce.
Portugalki, które odpoczywały w cieniu drzew i dały nam słodką bułkę |
Gdy
ruszamy dalej, jestem już na tym poziomie emocji, że nie wiem czego się
spodziewać i dobrze mi z tym. To najlepszy sposób, aby przyciągnąć do siebie
radość i powodzenie. Wejścia do miasteczka nie zapomnę nigdy. Czytaliście o
tych prowincjonalnych małych miasteczkach usytuowanych przy drodze, gdzie
mężczyźni w kapeluszach chroniących przed słońcem siedzą na ławce w milczeniu, aby
od czasu do czasu rzucać w przestrzeń jakieś słowo? Gdzie słychać bzyczenie
muchy? Gdzie od razu wiadomo, że jestem obca, nawet gdybym nie miała przy sobie
plecaka, bo wszyscy się znają? To było właśnie to. Wchodzę do miasteczka i
trochę się cieszę, bo oto osiągnęłam cel, a trochę martwię, bo może okazać się
zbyt małe, żeby znaleźć tu nocleg. Ale jest kościół! Postanawiam, że poczekam
na Dob, a potem pójdę zapytać, czy nie przenocują nas na parafii. Gdy Dob
odpoczywa pilnując plecaków, ja obchodzę kościół dookoła, raz, drugi, trzeci …
Nic. Zamknięty. Na cztery spusty. Czytam kartkę wystawioną w oknie. Kościół
otwierany jest tylko w niedzielę, ksiądz przyjeżdża odprawić mszę z innej,
większej parafii. To kościół pod wezwaniem św. Antoniego, wzywam więc Świętego,
żeby mi znalazł nocleg. Antoni prowadzi mnie na pocztę, gdzie jest niewielka
kolejka. Staję w ogonku, a gdy podchodzę do okienka wyłuszczam po portugalsku
swoją sprawę i tłumaczę, że wraz z companierą pielgrzymuję do Santiago de
Compostela, pani słucha mnie z uwagą i nagle jej twarz rozjaśnia uśmiech:
domek, w którym nocujemy |
- mój syn ma imię Santiago – mówi wyciągając z torebki
legitymację chłopca, żeby udowodnić swoje słowa. Potem każe mi usiąść i czekać,
mężczyzna z kolejki podsuwa krzesło. Siadam, czekam, rozglądam się, ale już
po chwili zaczynam się wiercić, niecierpliwić, więc biegnę po Dob. Wracamy
razem, siadamy, teraz się rozluźniam, siedzę uśmiechnięta, spokojna. Za to
niecierpliwość dopadła Dob, która mówi do mnie:
- Ona na pewno nic nie załatwia, będziemy tu siedzieć i
siedzieć!
I właśnie w tym momencie pod pocztę podjeżdża ciężarówka,
mężczyzna wyskakuje z szoferki i wbiega na schody, wita się z nami, potem wrzuca
nasze plecaki na pakę, a nas upycha do środka i pędzi jak szalony, tak że
podskakujemy na siedzeniach raz po raz uderzając głowami w sufit. W końcu
wjeżdżamy na camping i zatrzymujemy się przed niskim budynkiem, przed którym
kwitnie lawenda. To nasz dzisiejszy dom. Obcałowujemy kierowcę, będziemy spać w
prawdziwych łóżkach! Ja pójdę jeszcze na zakupy, a Dob przygotuje kolację, bo
jest także kuchnia i salon z kominkiem wyłącznie do naszej dyspozycji. A w
szafie w przedpokoju figura Matki Bożej Fatimskiej. Wyciągam ją z szafy i
stawiam w sypialni. Niech strzeże naszego snu. O jakie piękne jest życie! Jakie
piękne jest życie w Ameixial!
zieleń we wszystkich odcieniach |
PS. Co do Antoniego – z moich doświadczeń wynika, że jest
stuprocentowo skuteczny. Czasem trzeba mu tylko obiecać trochę pieniędzy dla
potrzebujących. Ostatnio jak Szymonowi Hołowni zginął pies, modliłam się do
Antoniego i obiecałam gotówkę, na szczęście w ratach. Pies się znalazł :)
I jeszcze jedno – w caminowym pamiętniku z tego dnia
zapisałam taką końcową refleksję: „W każdej chwili Bóg czeka na Ciebie. Przyjdź
i proś”. Cytuję tu, bo może akurat dla
kogoś będzie ważna.
I co? Idziecie za mną nadal?