Wiele rzeczy działo się szybko
jedne po drugich, a właściwie ja je trochę nadziewałam moim pragnieniem, a
potem puszczałam wolno, żeby się już działy same, dowolnie i spontanicznie. A
ja siedziałam, a raczej chodziłam w samym środku tego dziania się, mnie zaś
nachodziły różne myśli i uczucia. Byłam w wielu miejscach i spotkałam wielu
ludzi, wysłuchałam też wiele opowieści. Niektóre z nich urzekły mnie tak
bardzo, że chciałam posłuchać dalszych ciągów albo prologów. I właśnie dlatego znalazłam się u Romy, którą wcześniej
poznałam na konferencji w Toruniu (pisałam tu o tym). Ale zrobiłam także ten
fantastyczny życiowy manewr – w powodzi możliwości wybrałam jedną, w niewielkim
stopniu racjonalną i dałam się jej poprowadzić. A może ponieść…?
czekoladka od Romy |
25 lipca przypada święto Jakuba
Apostoła. W Santiago to wielki festyn, ale i w naszych polskich jakubowych
parafiach w tym dniu mnóstwo się dzieje. Ja jadę do Torunia, ponieważ w
pobliskiej gminie Ciechocin odbędzie się I półmaraton szlakiem św. Jakuba, a
także festiwal, na którym zamierzam wystawić caminowe skarpetki. Teraz jednak
podróżuję pociągiem i zastanawiam się, co ja tu właściwie robię i co znów mi do
głowy strzeliło. Dlaczego ciągle jestem w drodze i czy nie mogłabym jakoś
bardziej statycznie spędzić czasu. Moje rozmyślania raz po raz przerywa młody
mężczyzna, który wsiadł do tego samego przedziału. Rzuca w powietrze krótkie
zdania i czeka, czy ktoś je pochwyci. Ale nikt się nie odzywa, ani ja, ani
starsza kobieta, która jedzie z nami. Chłopak spogląda na nas sprawdzająco i
uśmiecha się od ucha do ucha. Wcale nie chce mi się prowadzić rozmowy z takim
wesołkowatym typem, skoro mam swoje myśli ciasno upakowane w głowie, lecz mimo
to dopytuję niezobowiązująco o jakiś niezbyt ważny detal. I wtedy on mnie łapie
i już nie wypuszcza z potoku swojej historii. Stoję tam zupełnie obezwładniona
jak pod wodospadem. Dowiaduję się, że pracuje za granicą, w tartaku, że dopiero
co urodził mu się syn, a córka ma już sześć lat, że świetnie zarabia i żona nie
musi pracować. I że rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miał osiemnaści
lat, a wtedy jako najstarszy przejął opiekę nad trójką swojego rodzeństwa. No co
mam powiedzieć?! jestem pod wrażeniem! Co tam pod wrażeniem! Jestem pełna
podziwu! To jest człowiek sukcesu – myślę – to jest dopiero ktoś! I karcę się w
duchu, że taka byłam oporna, że mało brakowało, a nigdy bym tej opowieści nie
usłyszała. Gdy wysiada, życzę mu powodzenia. Z całego serca. Choć chyba nie
muszę, bo on ma to powodzenie we krwi. A
wraz ze swoją opowieścią rozdaje je darmowo na prawo i lewo.
medal z Półmaratonu szlakiem św. Jakuba |
Roma czeka na mnie na peronie. Gdy
przyjeżdżamy do domu, stawia przede mną własnoręcznie upieczone ciasto, owoce z
ogrodu jej rodziców, masło, miód, słodycze. I chociaż słodycze to zwykłe
czekoladki ze sklepu, to one robią na mnie największe wrażanie. Roma dostała je
od cioci, siostry swojej mamy. Ciocia przywozi cukierki, bo kiedyś, gdy była
dzieckiem dostawała cukierki od swojej starszej siostry, czyli właśnie mamy
Romy, która pojechała do szkoły z internatem, lecz gdy przyjeżdżała do domu,
zawsze przywoziła cukierki. Dziewczyna nie miała za wiele pieniędzy, tyle co na
bilety kolejowe i tramwajowe, ale za wszystko, co udało jej się zaoszczędzić (może
czasem chodziła pieszo zamiast jechać tramwajem?) kupowała malinowe landrynki
dla siostry. Ciocia Romy twierdzi, że te malinowe landrynki, to najlepsze
cukierki jakie w życiu jadła. I dlatego dziś ona kupuje cukierki i rozdaje
dzieciom albo dorosłym już siostrzenicom i siostrzeńcom. Myślę, że ma rację, że
jej landrynki mają najwspanialszy smak siostrzanej miłości, szczerego
dzieciństwa, radości ze spotkania z kochaną osobą. I mają w sobie całą tę
nadzieję, którą znamy wszyscy - nawet jeśli to dzieciństwo nie było najlepsze z
możliwych - że świat czeka na nas, żeby się otworzyć i odsłonić wszystkie
skarby, które my będziemy mogli czerpać pełnymi garściami. Ciocia Romy rozdając
dziś cukierki, oddaje całe dobro które wtedy otrzymała. Oddaje je w całkiem
innej słodkiej walucie i innym ludziom, ale to jest wciąż to samo pełne miłości
i wdzięczności dobro.
Kościół w Ciechocinie |
Po półmaratonie, który był dla
mnie jednym z trudniejszych biegów w jakich brałam udział, siedzę sobie –
jeszcze w biegowych ciuchach – w małym kościółku w Ciechocinie. Rozglądam się z
ciekawością po wnętrzu, szukam wizerunku mojego ulubionego Świętego Antoniego,
czekam na rozpoczęcie mszy. Na lewo od ołtarza widzę obraz, na którym Antoni
trzyma na rękach małego Jezusa. Spoglądam w górę, aby przyjrzeć się sufitowi,
gdy nagle, zupełnie niespodziewanie spływa na mnie wybaczenie. Domyślacie się
zapewne, że czułam się skrzywdzona, pisałam tu o tym trochę. Próbowałam się z
tym uczuciem uporać na różne sposoby. Bardzo się starałam. Bardzo się starałam.
Bardzo się starałam. A teraz bez żadnych starań z mojej strony – wybaczyłam, a
właściwie otrzymałam to wybaczenie jak malinowe landrynki! Jaka poczułam się
szczęśliwa! Uwolniona! Pełna wdzięczności! Nie muszę już pytać: dlaczego?
Dlaczego? Co się stało? Nie muszę się dręczyć! Wybaczyłam, dostałam to wybaczenie,
aby wybaczyć! Teraz mogę tylko dziękować. Dziękować, dziękować i być wdzięczna.
I jestem.
Wracam do domu bogatsza, o wiele,
wiele bogatsza, mam opowieść chłopaka z pociągu, malinowe landrynki i
wybaczenie. Opieram głowę o okno, zamykam oczy i zasypiam. Gdy się rozpakowuję,
znajduję w torebce czekoladkę od Romy, którą wręczyła mi na mecie. Trzymam w
dłoni, zastanawiam się czy zjeść i postanawiam jeszcze ją zachować. Przez kilka
następnych dni, będę wciąż badać moje serce, czy wybaczenie naprawdę tam jest.
Chcę mieć pewność, zanim komuś to wyznam.
A Romie nie powiedziałam jeszcze
nic o tym, co się wydarzyło. Mam nadzieję, że się ucieszy, jeśli przeczyta ten
tekst. I powiem Wam, że jestem jej niesłychanie wdzięczna choćby za to, że
odstąpiła mi własne łóżko, że była świetną ekipą techniczną na moim biegu, że
bez niej w ogóle nie dotarłabym z Torunia do Ciechocina. Ale wiem także, że
wcale nie muszę jej osobiście przekazywać mojej wdzięczności, że malinowe landrynki
mogę ofiarować kiedy indziej i komu innemu. I tak będzie dobrze.
prezentacja skarpetek. Fot. A. Wojdyło |