Często, w różnych okolicznościach
myślę o tym, jaki będzie nowy wpis na blogu, czasami myślę o tym podczas
biegania, a niekiedy już w łóżku przed zaśnięciem. Ale nigdy dotąd nie czułam
presji, że coś muszę wymyślić i to już. Tym razem było trochę inaczej niż
zwykle, bo kilka osób zapytało mnie o czym i kiedy będzie nowy post. Ja jednak
nie miałam pojęcia. Spięłam się. Od
kilku dni w raczkującej panice szukałam jakiegoś punktu zaczepienia. A ponieważ
w ostatnim czasie wydarzyło się kilka caminowo – portugalskich rzeczy to
próbowałam je jakoś połączyć, ale nic z tego nie wychodziło, bo dla utrudnienia
wszystko było przyprawione sporą dawką emocji. Za dużo myśli miałam naraz na myśli – jak mówi Doktor. Wiecie jak to jest - panika jest matką zamętu.
Im bardziej chcesz znaleźć rozwiązanie, tym bardziej nic z tego nie wychodzi. Tak
właśnie było w tym przypadku. Zaczynało już być groźnie, bo mącił mi się obraz rzeczywistości
z imaginacjami mojego strachu. To znaczy to co myślałam wewnątrz brałam za
istniejące w zewnętrznej rzeczywistości.
Aż do momentu, gdy Małgorzata nie
zaczęła domagać się publicznie nowego wpisu, dołączył do niej Kuba, a Doktor
starał się mnie podobno wybronić, ale i tak wdał się w dyskusję. Tłumaczyłam się zamętem w głowie, lecz mój
powód blogowego opóźnienia, dzięki tej trójce okazał się zalążkiem nowego
tekstu. Bo pierwszy krok – to przyznać się do zamętu, w sercu i w głowie, drugi
– włożyć biegówki, a trzeci – ruszyć z miejsca, a wtedy wszystko się ułoży. (Myślę,
że rower też zadziała). Zaplanowałam, że tego dnia przebiegnę 20 km, bo prezes drużyny
ma wobec mnie bardzo ambitne plany. Trzeba trenować. Włożyłam więc buty,
pobiegłam i było tak:
Robię małą rozgrzewkę. Dwie
pętelki koło parku. Czuję się dobrze, choć zdaję sobie sprawę, że za mało dziś
zjadłam. Staję na linii startu, którą sama sobie wyznaczyłam na początku ulicy.
Podskakuję kilka razy jak na zawodach, wrzucam do serca intencję, bo wiem, że
ona pomoże mi skończyć ten bieg. Ruszam. Kilkadziesiąt metrów biegnę bez
wysiłku, ale szybko zaczyna mnie boleć prawe kolano. Próbuję to zignorować, ale
jakaś część mnie, albo nie chce biec, albo sabotuje moje wysiłki, bo słyszę w
głowie: masz już jedną endo, to możesz mieć drugą, nie powinnaś biec, trzeba
sprawdzić dlaczego boli …
Zastanawiam się chwilę - przed
biegiem przecież mnie nie bolało, biegnę raptem 10 minut, nic się nie mogło
stać. Postanawiam się skupić na czym innym. Przypominam sobie sobotnie spotkanie
naszej caminowej drużyny u księdza Michała. Jedliśmy pizze i oglądali wojtkowy film,
o którym Wam już pisałam. Żartowaliśmy i raz po raz powtarzali, a pamiętacie? A
pamiętacie? Śmialiśmy się tak głośno, że proboszcz z pewnością nie mógł spać.
Wspominaliśmy i cieszyliśmy się sobą. Ale oprócz tamtych obrazów, była we mnie tęsknota
i poczucie, że takie wspaniałe camino już nigdy się nie powtórzy. Tego dnia wróciłam
bardzo późno do domu, a gdy Zuzanna pokazała mi niespodziankę, którą dla mnie
przygotowała płakałam ze wzruszenia i z nadmiaru uczuć, które już na spotkaniu
mną zawładnęły. Dlaczego tak mocno to wszystko czułam? Dziś myślę, że chodzi po prostu o bliskość z drugim człowiekiem, o wzajemną
intymną relację, którą nawiązuje się z potrzeby obu stron. O tę wzruszającą
pewność, że drugi człowiek, czuje podobnie i przygotował nam miejsce w swoim
sercu.
Okładka płyty z autografem Any |
Scena po koncercie |
Przypominam sobie to wszystko i
biegnę dalej, ale znowu ta moja wewnętrzna sabotażystka szepce mi do ucha, że
wciąż nie mam pomysłu na wpis, a wtedy czuję, że całą prawą stronę ciała mam
spiętą, boli mnie udo i stopa. To pewnie powięź. Już raz tak miałam. Sabotażystka
zaciera ręce i mówi – wiesz, że nie możesz dalej biec, musisz wrócić, odpocząć,
iść na masaż i dopiero wrócić do biegania. Przechodzę na chwilę do marszu, ale
ja bardzo chcę przebiec te 20 kilometrów, poza tym mam intencję, a na niej mi szczególnie zleży. Bardzo. Biegnę dalej i myślę, że przecież nie zawsze biegnie się
dobrze, czasem jest ciężko. Tak to po prostu jest. Muszę skupić myśli na czym
innym. Wracam więc do koncertu Any Moury, na którym byłam we Wrocławiu. To spełnione
marzenie. Skreślone z listy marzeń dzięki Doktorowi i Kubie. Tak, tak, byłam
tam naprawdę, zanurzona w dźwiękach fado. To wydarzenie to było coś więcej niż koncert,
pokazało, że marzenia naprawdę się spełniają. Emocje, które mi wówczas
towarzyszyły … no cóż znowu musiałam wypłakać.
Synagoga, w której odbywał się koncert |
Teraz biegnę, biegnę, zaczynają
boleć mnie łydki i …. Jejku, muszę do toalety, to mi się jeszcze nigdy nie
zdarzyło! Biegnę i myślę, co ja mam zrobić. Może faktycznie wrócę do domu? A przebiegnę
ten dystans jutro, przecież to nie zawody … sabotażystka znajduje wciąż nowe argumenty.
Ale ja sobie zaplanowałam, że zrobię to dziś, a poza tym biegnę
w intencji, a chcę tego, chcę tego jak cholera! Więc gdy widzę stację benzynową
zbiegam na chwilkę z trasy.
Po dwóch minutach biegnę dalej. Po
mojej lewej stronie powoli zachodzi słońce, spoglądam na czerwoną kulę pomiędzy
lasem a polem. Jak pięknie. Wiosennie pachnie ziemią i słyszę ptaki w
zaroślach. Wybiegłam już z miasta. Nagle spostrzegam, że nic mnie nie boli, a
nogi dosłownie same mnie niosą. Jak przyjemnie! Jest moc! A jeśli to Życie albo
po prostu Anioł Stróż sprawdza, czy ja naprawdę tego chcę? I stąd te trudności –
myślę. Jeśli nie spasujesz, nie odpuścisz, pokazujesz, że chcesz i wtedy to
dostaniesz. Na samą myśl, że dostanę, to, czego pragnę – biegnę szybciej. Jak wspaniale
mi się biegnie, jaka jestem silna! Oto zobaczcie wszystkie małe wewnętrzne sabotażystki,
Aniołowie i wszyscy Święci jak ja chcę! Jak daję radę! Jak pokonuję trudności!
Te drugie dziesięć kilometrów
biegnę z taką radością jakbym dostała już to, czego pragnę. Czy jestem
zmęczona? Oczywiście. Ale jaka szczęśliwa!
W domu rozciągam się jeszcze, a
potem kładę na podłodze i rozmyślam. Zamęt pochodzi z tego, że opieramy się
sercu, że nie ma spójności pomiędzy pragnieniami i czynami, ponieważ boimy się
robić to, czego pragniemy. Chcemy czegoś, ale robimy, co innego, najczęściej ze
strachu, przed zmianą, krytyką, wyśmianiem, odrzuceniem, poczuciem winy. Jeśli na to nałożą się jeszcze
oczekiwania innych ludzi, a my będziemy chcieli im dogodzić powstanie chaos. Kompletny
chaos w głowie i sercu. Żeby ruszyć dalej trzeba posprzątać ten cały bałagan. Poukładać.
Wrócić do serca. Wiedzieć, czego pragniemy i krok za krokiem walczyć o to. Czasami,
jeśli nie najczęściej - z samym sobą.
Małgorzata, Kuba, Mariusz – tytuł
jest Wasz.Dzięki.
Kuba wybacz, że trochę, go
ugrzeczniłam ;)
Małgorzata – wpis jest dla
Ciebie, Ty chciałaś o zamęcie.
zawsze do przodu bo "życie ma być zajebiste" dziękuję i dobrze,że jesteś :)
OdpowiedzUsuń~Anka
dzięki za Twoje komentarze :)
Usuń