dekoracja z muszli na Drodze |
Kiedy siadłam do
nowej notki na bloga, przyszedł sms od Kuby – A gdzie my właściwie idziemy? Kuba oczywiście metaforycznie pytał
mnie o czym będę pisać. To dobre pytanie na teraz, bo – po pierwsze zaraz
dojedziemy do Santiago, a po drugie – kazało mi się zastanowić nad
powiedzeniem, które często się przywołuje w kontekście camino - nie ważny jest cel, lecz droga. To prawda,
wiem o tym bardzo dobrze, a jednak jakubowe pytanie sprawiło, że zaczęłam
drążyć, co mnie tak w tej sentencji uwiera, mimo że na pozór brzmi pięknie. Odpowiedź
jest banalna – jeśli nie wiesz gdzie jest meta, masz marne szanse, żeby do niej
dobiec. Musimy mieć wyznaczony cel, żeby wiedzieć po co i gdzie idziemy. Dlatego
właśnie podążamy do Santiago, a nie po prostu gdziekolwiek przed siebie. Wyznaczyć
cel, a potem skupić się na drodze – takie jest nasze zadanie. A dzielnie jej na
etapy też nie będzie od rzeczy, bo
pozwoli cieszyć się każdą częścią drogi. Na naszym przedostatnim etapie było
tak:
Z samego rana
idziemy przez las. Idę sama. Nie widzę nikogo przed sobą, ani za sobą. Dlatego,
gdy nie jestem pewna, co pokazuje strzałka, nie mam kogo zapytać i gubię szlak.
Skręcam w lewo, choć powinnam iść dalej prosto i wchodzę w las. Jest tu bardzo
przyjemnie, drzewa nie rosną gęsto i gdzieniegdzie widać polne kwiaty, słońce poranne
jeszcze niezbyt ostre, ale ciepłe. Idę bez
lęku dość długo, zanim orientuje się, że to nie może być ta droga, bo nie ma w
ogóle strzałek. Wracam. Gdy wychodzę z lasu spotykam Michała i Pawła. Idziemy chwilkę
razem, ale potem przyspieszam i znowu idę sama. Wędruję tak aż do postoju,
gdzie spotykamy się wszyscy, żeby coś zjeść. Dzisiaj są urodziny Zuzanny, więc
cała drużyna śpiewa jej sto lat do telefonu.
Tu można kupić caminowe muszle |
W dalszą drogę
wyruszam z Wiesiem. Idziemy wolno, bo ma bardzo obolałe i spuchnięte stopy. Często przystajemy i siadamy przy drodze. Rozmawiamy.
Wiesiu jest pełen zgodny na to, co się ludziom w życiu przydarza. Jestem mu wdzięczna.
Potrzebuję tego zrozumienia i przygarnięcia właśnie tutaj na drodze. Pamiętam wszystko
jakby to było dziś - piękna pogoda, taka złota i melodyjna od śpiewu ptaków i
odgłosów owadów. Przysiadamy na niskim murku na rozstajach dróg i odmawiamy
brewiarz na dwa głosy. Psalmy w tych okolicznościach są radością i uwielbieniem
wszelkiego stworzenia, jak to wspaniale że jest świat i ja także wraz z moją
chłopacka drużyną zostałam ocalona od nieobecności tutaj i teraz! A dodatkowo mam równy udział w odmawianiu modlitwy z
księdzem! Czy nie o to właśnie mi chodziło?!
Wędrowanie z
Wiesiem jest przyjemne, ale także męczące, trudno mi się zmusić do tego
spacerowego kroku, kiedy wyobrażę sobie jak Kuba gna do przodu. Zresztą wkrótce
okaże się, że wszyscy czekają na nas przed pełną po brzegi albergą w
Pontevedra. Nie mamy gdzie nocować. Wyruszamy
dalej, w stronę centrum, żeby znaleźć hostel albo jakikolwiek inny nocleg. Po długotrwałych
wewnątrz drużynowych negocjacjach i wielu rozmowach telefonicznych (z których
jedna z niewiadomych powodów odbyła się z recepcją hostelu w Portugali) lądujemy
w centrum pielgrzymkowym Matki Boskiej Fatimskiej. Księża biorą jeden pokój, a
ja z Wojtkami i Kubą drugi. Jak zawsze każdy z nas wchodzi pod prysznic, a
potem wyruszamy do miasta, żeby coś zjeść. I tu czeka nas niesamowite
zaskoczenie – absolutnie wszystkie kawiarnie, ławki, trawniki i chodniki są co
do centymetra zajęte przez grupki młodzieży. Gdy pytamy kelnerkę, o co chodzi,
okazuje się, że to jakaś forma świętowania, czyli mówiąc wprost imprezowania na
ulicy. W związku z tym trudno znaleźć gdzieś miejsce, oddalamy się więc nieco
od głównego placu i zapuszczamy w wąskie uliczki, gdzie trzeba lawirować pomiędzy
kawiarnianymi stolikami. Wiesiu zaprasza nas na kolację zdaniem, które wszyscy
weźmiemy sobie do serca: nigdy nie będziecie pamiętać, że 9 sierpnia mieliście
800 złotych, ale że zjedliście wspaniałą kolację z przyjaciółmi zapamiętacie na
zawsze. Kolacja jest rzeczywiście wspaniała, ja i Kuba zamawiamy przegrzebki
czyli małże św. Jakuba. Są w małej miseczce i wyglądają jakby nie dały rady
zaspokoić pielgrzymkowego głodu, ale okazują się naprawdę bardzo sycące i
przepyszne. I dobre dla sportowców, zjadamy więc z apatytem i przyglądamy się
tej barwnej i głośnej hiszpańskiej ulicy. Odpoczywamy.
przydrożna kapliczka z pamiątkami pielgrzymów |
Już w pokoju
rozmawiamy w ciemnościach. Wojtek młodszy opowiada o muzyce, pięknie opowiada,
ale ja bardziej przysłuchuję się własnym myślom, które wyruszyły już w dalszą
drogę. Niedługo pielgrzymka się skończy. Być może właśnie teraz pierwszy raz
myślę, że tym razem dojdę do Santiago, zaniosę intencje przyjaciół i znajomych
do grobu św. Jakuba. To jest mój cel. Gdy było ciężko napisałam na facebooku –
to nie ja niosę intencje, to one niosą mnie – to była moja droga. Chłopcy wciąż
rozprawiają o czymś, wcale mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie – ich obecność
jest dla mnie wielką przyjemnością i podarunkiem. Dziś wciąż jeszcze z tego
czerpię, bo ten podarunek okazał się paczką, w której schowane jest mniejsze
pudełko, a w nim …
Tego jeszcze nie
wiem. Nie wszystko jednak musimy wiedzieć od razu, często najpierw trzeba
przejść swoje.