Zacznę ten tekst od Doktora,
czyli Taty Kuby, który na fb rozpętał akcję „flaszka za setkę”. Mam teraz 111
odsłon posta o rodzinie z Koszalina i zakupiłam wino hiszpańskie dla
Doktora. (Można się umawiać). Nie będę już
go chwalić, efekty widzę za każdym razem, gdy oglądam statystyki, a pozostając
przy głaszcząco-kocich porównaniach, przypominam, że można ponoć zagłaskać kota
na śmierć. A tego bym nie chciała. Choć muszę uczciwie przyznać, że nie słyszałam
o żadnym kocie, który stracił życie z powodu przedawkowania głaskania. Teraz jednak
aż mnie klawiatura świerzbi, żeby dalej opowiedzieć Wam caminową historię. Oto
ona:
Ten etap jest krótki. Po poprzednim
męczącym i naprawdę sporym dystansie, ten wydaje się lekki jak piórko. Dokucza tylko
ogromny upał. Na przemian owijam głowę chustką i ściągam ją. Najpierw idę z Kubą.
Oczywiście rozmawiamy, przy czym czasem na słuchanie i mówienie, sprawiedliwie
dzielimy się po połowie. Kuba mówi, że gdy zobaczył mnie pod katedrą w Porto od
razu wiedział, że jestem silna. Te słowa wciąż budzą we mnie zdziwienie, nawet
dziś, gdy przygotowując się do pisania tego postu odnalazłam fotografię, którą
zrobił Wojtek. Wielka monumentalna katedra i mała ja, zapisująca coś u jej
podnóża w swoim dzienniku. Gdy opowiadam to Kajetanowi oburza się i prostuje
moje słowa – wielka katedra i wielka Magda. Postanawiam więc przyjąć swoją
siłę, choć marzę, żeby dostrzeżona była także moja wrażliwość. Kuba jednak z
uporem powtarza:
- Magda, no silna jesteś, no silna jesteś jak
cholera.
Odpuszczam więc i modlę się po
drodze – Boże pozwól mi wykorzystać moją siłę zgodnie z Twoją wolą.
Pod Katedrą w Porto |
Potem idę z młodym Wojtkiem,
który uporczywie dopytuje mnie o różne sprawy związane z fundacją. Jest ciekawski
i dociekliwy. To powoduje, że sama muszę się zastanawiać nad kwestiami, które
kiedyś przyjęłam jako oczywiste. Początkowo się stroszę, ale już za chwilę
przyjmuję to towarzystwo z wielką radością, to wspaniała okazja, żeby czegoś
się samej od siebie dowiedzieć. Poza tym Wojtek dziś maszeruje jak szalony
żołnierz, rwie do przodu i wymachuje rękami jak
na pokazie kompanii reprezentacyjnej.
To z nim wchodzę w aleję
przepięknych starych drzew, których korony tworzą sklepienie nad naszą głową. Przez
gałęzie gdzieniegdzie prześwieca słońce i siada plamami w różnych odcieniach
złota jakby zaglądało tu przez witraże. Widok jest tak fascynujący i piękny, że
przystajemy, żeby go chłonąć.
Fragment alei |
aleja starych drzew |
Kiedy przychodzą Paweł i Michał alberga
jest jeszcze zamknięta, więc idziemy nad rzekę, brodzimy w zimnej wodzie, a
potem leżymy w trawie na brzegu. Z tej sielanki wyrywa nas rozmowa telefoniczna
Michała z Wiesiem, który oświadcza, że ma tak wielkie boloki, że z pewnością
nie dojdzie do Santiago, więc musi podjechać tam już teraz pociągiem. Najpierw nie
wierzymy w jego słowa, uznajemy je za żart. Później jednak zaczyna nas dręczyć
myśl, że rzeczywiście to zrobił.
Kiedy otwierają albergę okazuje
się, że to wielka municipialna (gminna) prawdziwie caminowa alberga, gdzie
znajdują się trzy wielkie sale każda na około 50 miejsc. Mnie, Kubie, Pawłowi, młodemu Wojtkowi i
Michałowi udało się zakwaterować, brakuje tylko Wiesia i Wojtka starszego. Nie
wiemy tak naprawdę na kogo czekamy, a nich oboje, czy tylko Wojtka.
Sypialnia w alberdze w Ponte de Lima |
Postanawiamy czekając na nich wziąć
prysznic i przygotować się do mszy, która tym razem odbędzie się w kościele.
Nasz pokój znajduje się na
piętrze i gdy schodzimy po drewnianych schodach wpadamy na Wiesia i Wojtka.
Wiesiu jest strasznie obolały i zmęczony. Wojtek szedł z nim całą drogę. Cieszmy
się, że Wiesiu jest z nami, że nadal jesteśmy drużyną! I mimo jego protestów
zabieramy go – takiego prosto z drogi - do kościoła.
Ponte de Lima - widok |
To niewielki kościół z białego
kamienia. Pamiętam, że jest w nim obraz mojego ulubionego Świętego Antoniego. Siadam
w ławce sama. Po chwili dołącza do mnie kobieta. Rozpoczyna się msza, którą moi
księża odprawiają wraz z portugalskimi kapłanami. Już to mówiłam, ale powtórzę
jeszcze raz, czuję sacrum w tutejszych świątyniach, to wyjątkowa akustyka, piękny
szeleszczący język i moi księża przy ołtarzu sprawiają, że każda msza jest dla
mnie osobistym spotkaniem z Bogiem. Jest randką. Siedzę sobie tak łagodnie
otulona tą świętością, gdy nagle …
na znak pokoju kobieta, która
siedzi ze mną w ławce rzuca się w moją stroną obejmuje mnie z uśmiechem i
całuje w oba policzki. Zanim zorientuję się co się dzieje odwdzięczam się tym
samym! Tak, tak ,to portugalski znak pokoju.
Po mszy postanawiam zrobić obiadokolację
mojej chłopackiej drużynie. Idziemy więc z Kubą na zakupy. Trochę to trwa, bo
nie za bardzo potrafimy zdecydować się na sklep, a potem na produkty, ale w
końcu się udaje. Pamiętasz Kuba? Weszliśmy do tego małego sklepiku i chcieliśmy
tam kupić makaron i oliwki. Ale jednak zrezygnowaliśmy i poszliśmy do jakiegoś
marketu. A jak wracaliśmy z pełną siatą, to właściciel tego sklepu zawołał nas,
żebyśmy wrócili. I Ty poszedłeś i coś tam jednak kupiłeś. Chyba oliwki właśnie.
Prawda?
Kuchnia w alberdze jest dość
przestronna, z wyjściem do ogrodu. Ktoś już sobie przygotowuje posiłek. Dostajemy
gorącą wodę na makaron, której ten młody chłopak zagotował za dużo. Dziś
pamiętam, że bardziej niż gotowaniem, zajęłam się towarzyszeniem Kubie w kuchni i oczywiście rozmową.
Kiedy makaron z sosem jest gotowy
siadamy wszyscy przy długim stole i wspólnie zjadamy kolację. Zbieram naczynia,
żeby pozmywać. Kto mnie zna, wie, że zwykle tego nie robię. Ale Michał
powstrzymuje mnie i mówi:
- Magda, przecież Ty nie będziesz
myć naczyń! Ja to zrobię.
I ksiądz Michał zmywa po kolacji.
Potem idę wyprać swoje rzeczy do
pralni, która jest na dole i znajdują się tu duże i głębokie umywalki z
tarkami oraz szare mydło. Zapadł już zmrok i docierają zapachy kwiatów z
ogrodu. Piorę swoje rzeczy i nucę coś. Zaraz pójdę do chłopaków, żeby
czytać z nimi psalmy z brewiarza. Ale gdy przychodzę pod pokój, gdzie się
modlą, drzwi są zamknięte. Nie chcę przeszkadzać i wycofuję się do sypialni. Idę
na balkon, opieram się o balustradę i patrzę na gwiazdy, oświetlony most i
rzekę, słucham dobiegających z oddali dźwięków fado. Znacie to uczucie, że jest
tak wspaniale, tak błogo, że już nie może być lepiej? To jest właśnie to.
Ponte de Lima nocą - widok z balkonu |
Wynurzam się nieco na chwilę z
drzemki na dźwięk kroków na drewnianej podłodze, to chłopcy przyszli spać. W ciszy
pokoju Kuba pyta:
- Jest Magda? A Magda jest?
- Jest – odpowiada Michał.
To pełnia szczęścia. I
wzruszenie, które zapamiętam na zawsze. Naprawdę jesteśmy drużyną.
Do Ponte de Lima z pewnością jeszcze
wrócę.