Już od mojej podróżniczej inicjacji
miałam wyrzuty sumienia. Za każdym razem, gdy wyruszałam musiałam tłumaczyć sobie
i innym dlaczego to robię i słowami gładkimi jak niedzielny obiad uśmierzać
niepokój, że coś jest ze mną nie tak. Wszystko skończyło się radykalnie i
nieodwołalnie wraz z tegorocznym camino, którego już się nie da w ten sposób
obłaskawić, ugłaskać i ugrzecznić. Nawet najbardziej zdawkowa opowieść o tej Drodze
pokazuje jak bardzo była ona szalona, dzika, nieokiełznana, nieprzewidywalna,
fascynująca, wciągająca, nieprzewidywalna, niebezpieczna, ukochana, uspokajająca,
stabilizująca, pobożna, święta. Jak bardzo ta Droga była i jest przy mnie/we
mnie wciąż. Wszystko zaczęło się od smsa do Kajetana już pierwszego dnia gdy zarzuciłam
plecak, zrobiłam kilka kroków, a gdy ogarnęło mnie to uczucie błogości, które
psychologowie nazywają przepływem, napisałam: Wędrując czuję się jak u siebie. Witaj w domu – odpisał.
Zapraszam więc Was do mnie,
rozgościcie się proszę, tutaj można usiąść przy drodze, na tym wygiętym konarze
i popatrzeć na pole słoneczników, jeśli ktoś woli cień, będzie mu lepiej pod
palmą albo tutaj na skraju lasu, gdzie pachnie eukaliptusem. Zaraz podam chłodną
wodę z fontanny przy drodze. A może hiszpańskie wino z plastikowej butelki? Czy
ktoś chciałby ukraiński kwas chlebowy? Rumianek podawany w Portugalii jako
herbata? Może ktoś spragniony opowieści? To wszystko będzie, Portugalia,
Hiszpania, a potem jeszcze Ukraina, krok za krokiem …
Idę więc, a mój umysł z wytrwałością
godną biegacza poszukuje wytłumaczenia, dlaczego jestem tu u siebie, dlaczego
tak dobrze się czuję, dlaczego droga jest domem. Choć tak naprawdę mojemu
umysłowi, który w tej sprawie akurat kooperuje z ego a nie z sercem, nie chodzi
o wyjaśnienie, lecz usprawiedliwienie. A usprawiedliwienia nie ma, dlatego
biedaczyna nie może go znaleźć. (Usprawiedliwienia nie ma, jest wybór). Z tego
też powodu moja towarzyszka Dob nie przyjmuje do wiadomości, że jestem nomadką.
- Nie jesteś nomadką! – prawie podnosi
głos do krzyku – nie możesz być! Musisz się jakoś urządzić każdy musi mieć
jakieś miejsce! Każdy musi normalnie żyć!
Te słowa wprawiają mój umysł w
szaleńcze poruszenie, pędzi teraz jak chomik w kołowrotku i dalej nic. Nic a
nic. Przypomina mi się za to wiersz Bronisławy Ostrowskiej:
Magdaleno, ciszo polna,
Magdaleno, ciszo leśna,
Która zlewasz mi pod nogi
Miłosierny balsam drogi
i ocierasz włosy swemi
stopy, pylne kurzem ziemi
z wszechboleści - bezboleśna,
z wszechniewoli - siostro wolna,
Dzięki tobie- ciszo leśna...
Dzięki tobie- ciszo polna...
Magdaleno, ciszo leśna,
Która zlewasz mi pod nogi
Miłosierny balsam drogi
i ocierasz włosy swemi
stopy, pylne kurzem ziemi
z wszechboleści - bezboleśna,
z wszechniewoli - siostro wolna,
Dzięki tobie- ciszo leśna...
Dzięki tobie- ciszo polna...
Powtarzam go sobie w myślach, bo
jest piękny, bo jest o Magdalenie, o drodze, o wolności. Bo droga jest
balsamem, bo droga jest miłosierna i wybaczająca. Gdy boli i choruje dusza,
powinno się wypisywać receptę na drogę. Nie ma lepszego lekarstwa,
skuteczniejszej terapii. Droga jest jak miłość – nie szuka swego, daje siłę i
nadzieję, jest cierpliwa i uczy cierpliwości, a jeśli zaufasz doświadczysz cudu.
Powtarzam więc wiersz w myślach i
gdy podnoszę różowy kamień spod nóg, wiem, że znalazłam część odpowiedzi, która
brzmi – ponieważ w drodze lubię siebie. Bardzo lubię siebie. Teraz to poezja
naprowadziła mnie na ten ślad, za kilka tygodni powiem Kajetanowi w Odessie –
to między innymi sztuka sprawiła, że mogliśmy przetrwać jako ludzkość. I jeszcze
więcej się wydarzy – tam po wyjściu z Muzeum Puszkina przyznam, że to właśnie literatura
jest moim drugim domem.
I tak oto wyruszyłam w drogę
bezdomna, a teraz okazuje się, że mieszkam pięknie w dwóch wspaniałych domach,
rozległych jak step po niekończący się horyzont, przytulnych jak opiekuńcze ramiona,
dobrych jak chleb. Tych domów nikt nie może mi zabrać, ani zburzyć, przejąć,
zająć, czy zawłaszczyć. Nikt nie może mnie z nich wymeldować, ani wyrzucić. Nie
da się tego zrobić, ponieważ ja ich nie posiadam, a mimo to je mam. Dlatego serce
to rozumie, a ego nie.
Czuję się usatysfakcjonowana, nawet
umysł się wyciszył, ułożył się wygodnie i czeka na niewiadomo co. I wtedy pojawia
się ona – moja nagroda.
Zalazłam tę książkę w katalogu
internetowym, szukałam oczywiście czegoś innego. Wypożyczam ją tylko ze względu
na tytuł (Z myśli hiszpańskiej i iberoamerykańskiej. Filozofia. Literatura. Mistyka)
i moich hiszpańskich, poznanych w drodze znajomych Miguela i Jose. Niczego się
po niej nie spodziewam. Przeglądam ją może nawet po części dlatego, żeby się
później pochwalić, że znam coś hiszpańskiego … Przeglądam ją z zainteresowaniem, lecz nie oczekując
niczego … A tu nagle, niespodziewanie, bez ostrzeżenia wychodzi mi na spotkanie
Maria Zambrano, filozofka i eseistka, o której mówi się, że należała do
pokolenia „Hiszpanii pielgrzymującej” (żyła w latach 1904 -1991) i pisała o
byciu w drodze. A jak ona o tym pisała! Powiem Wam jeszcze, że była pierwszą kobietą,
której przyznano literacką nagrodę Miguela Cervantesa.
Zachłystuję się tekstem o Marii
Zambrano. Nie tylko mnie uszczęśliwia, ale także przypieczętowuje ostatecznie
moje wyznanie, gdy czytam cytat z eseju węgierskiego myśliciela Lukasa:
„Świat tak rozległy wydaje się
domem, bo ogień płonący w duszy jest tej samej natury, co gwiazdy. Granice
między światem a jednostką, światłem a ogniem są wyraźne, lecz ostateczna
obcość nigdy ich nie rozdziela. Gdyż ogień jest duszą każdego światła i w
światło odziewa się każdy ogień. W owej dwoistości każdy czyn duszy nabiera
cech skończoności i rozumności; staje się doskonały w swym sensie i zrazem
doskonały dla zmysłów; jest to doskonałość duszy, spoczywającej w sobie podczas
działania”.
Jakże się cieszę, że nie jestem
tu sama, że jestem w tak wspaniałym towarzystwie, że tylko siąść podziwiać i
się sycić. Nie śmiem nazwać pozostałych domowników bratnimi duszami, tak są
wspaniali, ja ich nawet wszystkich nie znam! Wyobrażacie sobie, co jest przede
mną?! Jaka rozkosz poznawania! Tak, tak, właśnie – to znów część odpowiedzi
uwielbiam poznawać, odkrywać, dowiadywać się nowego. A ruch, zmiana, ruch,
zmiana scalają duszę, integrują mnie w sobie. Doświadczanie nowego, poznawanie
w ruchu to odkrywanie siebie i świata, tego co zewnętrzne i tego, co wewnętrzne.
To ukojenie, ukołysanie siebie w kołysce świata.
Być może kiedyś wrócę jak Odys, a
być może nie, bo zajdę tak daleko, że aż stanę się wędrówką, drogą … dziś biorę
sobie do serca, a Wam zostawiam na zakończenie do kontemplacji słowa
hiszpańskiego poety Luisa Cernudy:
Idź dalej, przed siebie i nie powracaj,
Wierny do końca swej drogi i życia,
Nie tęsknij za łatwiejszym losem,
Stopy stawiaj na ziemi wcześniej nie
odkrytej,
Oglądaj to, czego oczy twoje nigdy nie widziały.
**
Ten tekst jest wyznaniem, które
niezbyt łatwo było mi upublicznić, ponieważ wobec niektórych osób, chciałabym
uchodzić za kogoś, kto wcale nie musi być w ruchu. Prawdopodobnie niesłusznie,
bo być może kochają mnie dokładnie taką jaką jestem teraz :) albo nie kochają mnie
wcale, ale wtedy i tak nie warto zabiegać o ich względy. Tak czy siak
opublikowanie tego tekstu jest wyjściem poza mój strach. Tego właśnie uczy
droga.
Ten tekst jest dla Arka, mojego
wieloletniego Przyjaciela. Dziękuję.
Książka, o której pisałam
to: Z myśli hiszpańskiej i iberoamerykańskiej. Filozofia. Literatura. Mistyka,
praca zbiorowa pod redakcją M. Jagłowskiego i D. Sepczyńskiej, Olsztyn 2006.
Artykuł o Marii Zambrano napisała Judyta Wachowska; jego tytuł brzmi: Maria
Zambrano: nomadyzm jako przestrzeń wolności.