Obiad w Loule |
- Czy Ty wiesz co się stało?! – I tu następuje długa i
szczegółowa opowieść o jakimś często bardzo dramatycznym wydarzeniu zakończona
słowami – Bez camino na pewno bym sobie nie poradziła.
No właśnie dziś poznacie Dob – towarzyszkę mojej Drogi.
Jednak, żeby Wam cokolwiek opowiedzieć, muszę czytać mój
caminowy dziennik, muszę sobie przypomnieć…. Czytam i uśmiecham się do kartek w
kratkę i koślawych liter. Oto już po pierwszym dniu zapisałam trzy sentencje:
Miłość nigdy nie zostaje bez odpowiedzi. Kochaj!
Uwielbiam jak świat się mną opiekuje. Zawierzam
oraz
Księża, otwórzcie kościoły!
Ale zanim to napisałam, było tak:
Noc przed wyruszeniem, obie nie możemy zasnąć, Dob modli się
na różańcu, ja co chwilę wychodzę do łazienki. Gdy słyszę przy recepcji Polkę,
która nie rozumie angielskiego i domaga się pokoju dla trzech osób w
wypełnionym po dach hostelu, idę na recepcję, rozmawiam z nią, a gdy wychodzi głaskam
czarnego psa.
- Jak masz na imię, czarny psie? – pytam po angielsku.
- Fritz – odpowiada właściciel, który jest menedżerem
hostelu.
Mówię coś do Fritza po polsku a on merda ogonem.
- O! Fritz rozumie po polsku – chwalę go głośno.
- Nie – odpowiada mężczyzna – Fritz rozumie emocje i uczucia
– i uśmiecha się do mnie.
Ja też się uśmiecham. I myślę, ze Fritz musi być bardzo
zadowolony, że ma takiego fajnego właściciela. I że mogę dziś ich polubić na
zawsze i że więcej ich przecież nie spotkam. Życzę więc obu dobrej nocy i idę
spać.
Wychodzimy koło szóstej rano. Jest już bardzo ciepło. Mam
mapę Hiszpanii i Portugalii w jednym, są tu widoczne tylko główne drogi. Nie ma
szlaku, wiec nie bardzo wiem jak mamy iść. Wiem tylko, w którą stronę powinnam
się kierować. Więc idziemy właśnie w tamtą stronę w kierunku Querençy, gdy nagle stajemy przed
wejściem na autostradę, to najgorszy znak jaki można zobaczyć w Drodze. Do dziś
mam ciarki na plecach, gdy go widzę. Oznacza – jest tu droga, ale nie dla
Ciebie. Nagle widzę jakiegoś mężczyznę, podbiegam więc i pytam jak dojść do Querençy.
On przygląda mi się uważnie i odpowiada:
- Trzeba wrócić do Faro i wziąć autobus.
Droga do Querency |
- Nie da się dojść do Querençy – tłumaczy mi cierpliwie jak małej dziewczynce - Nikt tak nie chodzi. Tak wiem. Już to
słyszałam.
Nagle, w odpowiedzi na informację, że jesteśmy z Polski,
twarz mu się rozjaśnia. Biegnie do domu i wyciąga z mieszkania zaspaną
Ukrainkę, która po części po ukraińsku, po części po rosyjsku, a po części po
polsku tłumaczy nam jak dalej iść.
Kierujemy się zgodnie z jej wskazówkami i wychodzimy … na wjazd na
autostradę! Siadam na wysepce, wyciągam mapę … i chociaż wkrótce się nauczę, to
nic jeszcze nie rozumiem z tej mapy! Nie potrafię jej czytać! Co mi więc
pozostaje?! Modlę się: Boże, Boże daj mi jakiś znak, gdzie mam iść, daj mi
jakąś strzałkę, jakąkolwiek, wtedy będę wiedziała.
- Wracamy pod dom Ukrainki – komenderuję. A tam postanawiam
iść tak troszkę w prawo po skosie.
Gdy zbliżamy się do torów kolejowych pod moimi nogami
dostrzegam … strzałkę! Nie jest to żółta caminowa strzałka, ale przecież jest
najprawdziwszą zwykłą strzałką, o którą prosiłam! To właściwa droga!!! Dziękuję
Boże! Dziękuję! Spoglądam na mapę – tak! Przy torach kolejowych to droga na Querençe!
Jak teraz swobodnie maszerujemy! Jak pachnie eukaliptusem!
Jakie sady pomarańczowe! Że aż kupujemy pomarańcze prosto z drzewa, kilogram za
1 euro. Już widzę wizję camino przed
oczami Dob, że będziemy sobie tak raźno i wesoło szły. Ale ja dziś przecież wiem,
że to jest tylko zachęta, że Droga jeszcze wszystko nam pokaże.
uliczka w Loule |
Dob upiera się, żeby pójść jeszcze do biura turystycznego,
zapytać o szlak. Ale nie jesteśmy zdziwione, gdy panie, mimo szczerych chęci i
wielu wykonanych telefonów odpowiadają nam w końcu:
- Tu nie ma szlaku. Nikt tędy nie chodzi. Nie da się.
No dobrze, skoro się nie da, to idziemy. Wstąpimy jeszcze do
kościoła Misericordia, gdzie stoi przepiękna figura silnej i mocnej Matki
Bożej. Potem w drodze Dob, powie mi, że myślę sercem, co będzie komplementem, a
nie wyrzutem. I mimo że będę coraz bardziej zmęczona, to będę szła z coraz
większą radością i zapałem. W końcu
jednak będziemy musiały się rozstać, Dob idzie coraz wolniej, a ja muszę iść
coraz szybciej, żeby zdążyć znaleźć nocleg, Querença położona jest wysoko, na południowych zboczach Serra de Caldeirão.
Gdy wspinam się pod stromą górę, całkiem tracę z oczu Dob. Zostawiam plecak w najbliższej restauracji i zbiegam po moją towarzyszkę. Dob zdjęła buty i leży na skraju drogi pod drzewem. Popija wodę z butelki. Zarzucam jej plecak na ramię i znowu pod górę. Na miejscu właścicielka przejrzała już Internet w poszukiwaniu noclegu dla nas.
Gdy wspinam się pod stromą górę, całkiem tracę z oczu Dob. Zostawiam plecak w najbliższej restauracji i zbiegam po moją towarzyszkę. Dob zdjęła buty i leży na skraju drogi pod drzewem. Popija wodę z butelki. Zarzucam jej plecak na ramię i znowu pod górę. Na miejscu właścicielka przejrzała już Internet w poszukiwaniu noclegu dla nas.
W ogóle nie jestem zdziwiona, gdy oświadcza mi ponuro:
- Nie ma noclegu, tu nikt nie chodzi, nie da się niczego
znaleźć.
No dobrze. W takim razie teraz ja idę poszukać. Zostawiam
Dob popijającą drobnymi łyczkami ciepłą herbatę z cukrem. Wspinam się jeszcze ciut
wyżej rozmawiając znów z Bogiem:
- Tyle przestrzeni – mówię Mu – popatrz! Tyle przestrzeni.
Tu na pewno jest gdzieś dla nas nocleg, to niemożliwe, żeby go nie było, tyle
domów! Tyle miejsca!
Idę w stronę pięknego szesnastowiecznego kościoła
Wniebowzięcia, który oczywiście jest zamknięty na cztery spusty (stąd moje
późniejsze wezwanie do księży), potem do restauracji, która z kolei jest
otwarta, ale nie możemy przecież nocować w restauracji! Jest jeszcze sklep – tu
kupuję zimna coca colę i wodę. Nic więcej nie ma. Przy niewielkim kamiennym uroczym
ryneczku nic więcej nie ma. Chociaż nie! Są jeszcze jakieś uchylone drzwi! To poczta.
Wchodzę tam. Za biurkiem pełnym papierów w nieładzie siedzi ciemnowłosa
dziewczyna. Mówię, że jestem pątniczką, pielgrzymuję z towarzyszką, a moja
companiera jest bardzo zmęczona, źle się czuje i nie mamy gdzie spać. I czy ona
mogłaby mi pomóc znaleźć nocleg.
"łóżko" w domu kultury |
Umyte, oprane, zmęczone, zadowolone, rozkładamy śpiwory.
Mościmy się do spania. Jak się nie da, to się da. Z Bogiem. Wzdycham z ulgą przed
zaśnięciem.
Nie rezygnować, iść do przodu, szukać drogi, być gotowym na
nowe, nieoczekiwane rozwiązania – o tym myślę teraz pisząc dla Was ten tekst. I
wypełnia mnie wdzięczność, że mogę Wam to wszystko opowiedzieć i dzięki temu
przypomnieć sobie tę wspaniałą Drogę, nasycić wspomnieniami, nabrać sił i zebrać całe naręcza świeżej nadziei. Muito obrigada, amigos.