Aby skrócić to oczekiwanie, mam trochę inny temat, który z kolei od
dłuższego już czasu bardzo chce być ujawniony. Ten tekst będzie o tym, że
rzeczy materialne są odzwierciedleniem rzeczy duchowych albo inaczej – że mają
duchową naturę. Mam na to dwa imponujące dowody. Dowody na istnienie Ducha. Autorką
pierwszego jest Margot. A było tak:
Dzwoni telefon. To Margot. Odbieram, a ona jak zwykle szybko
oddziela od siebie słowa śmiechem i tłumaczy
mi, że potrzebuje klucze od mojego nowego mieszkania, bo ona je hahaha chce
zobaczyć hahaha, a właściwie to nie zobaczyć hahhaaa tylko zmierzyć ścianę, bo
ona hhahhaa jest zmęczona i musi wyjechać hahaha. A jak już wyjedzie, to mi na
tę ścianę chce coś kupić hahahaa.
Wiem. Nieudolnie próbuje wyłudzić ode mnie klucze, bo chce
mi zrobić niespodziankę. Udaję (być może jak i ona równie nieudolnie), że w ogóle
się nie zorientowałam i umawiamy się na przekazanie kluczy. Oddaje mi je w
niedzielę wieczorem. Jest tak bardzo zadowolona, że podskakuje jak wróbelek i
ma zaróżowione policzki. Na pewno musiała zrobić coś niesamowitego. Ja się
nawet spodziewam trochę co, bo Margot poznała moją listę marzeń … Jednak nie
pójdę tam od razu sprawdzić, rozkoszuję się tym czasem radosnego oczekiwania,
który sobie sama ofiarowuję. Drzwi do pokoju odemknę dopiero następnego dnia, które
to drzwi Margot specjalnie zostawiła przymknięte, żebym mogła otworzyć je „jak królowa”.
Wejdę do środka spodziewając się co
zobaczę, a mimo to, gdy stanę w obliczu margotowej niespodzianki odbierze mi
głos i popłyną łzy, łzy szczęścia wzruszenia, oszołomienia. W pokoju czeka na
mnie łóżko z mojej listy marzeń. Tylko, że ono jest milion razy piękniejsze niż
to z moich marzeń! Jest olśniewająco wspaniałe! To łóżko jest najpiękniejszym
łóżkiem jakie w życiu widziałam i jest moje! I emanuje z niego cała moja
nadzieja i wiara i miłość, a także cała nadzieja i wiara i miłość Margot. To łóżko
nie jest meblem, lecz miejscem mocy. Wystarczy położyć się na nim, żeby
pozyskać nieprawdopodobne ilości energii, radości i chęci życia. Wiem, co
mówię, bo robiłam to od tej pory wielokrotnie. Moje łóżko jest przedmiotem, w
którym materializuje się to, co duchowe, potwierdzeniem, że wszystko jest możliwe,
że marzenia się spełniają … no i że, to nasze życie może być tak fantastycznie,
oszałamiająco cudowne, jeśli odważymy się choć na chwilę oddać komuś swoje
klucze …
Drugi dowód na istnienie Ducha, wymaga krótkiego
wprowadzenia. W moim rodzinnym domu nie było żadnej bożonarodzeniowej tradycji.
Oczywiście na stole stawiano określone potrawy, w każde święta odbywał się też
określony rytuał ich obchodzenia. Nigdy jednak nie robiliśmy czegoś, co byłoby
naszą rodzinną tradycją. Uznałam, że ja taką tradycję wprowadzę i będzie nią
pieczenie pierniczków.
Od tego czasu pieczemy z moją córką nieprzebrane ilości
pierniczków. Początkowo, gdy Zuzanna była małą dziewczynką pierniczkowa
tradycja była bardzo męcząca i wymagająca nie lada cierpliwości. Mąka wychodziła
z każdego kąta domu, a polukrowane były nawet buty w przedpokoju. Od pewnego
czasu jednak, choć nie wiem dokładnie od kiedy, pieczenie stało się przyjemną
to szpiku kości pierniczkową terapią.
Umawiamy się na to kuchenne spotkanie już na przełomie
października i listopada, co i tak nie ma żadnego znaczenia, bo pierniczków
ciągle nam za mało i w rezultacie pieczemy je w czterech kolejnych turach. Za każdym
razem wygląda to tak samo, lecz wciąż nam się podoba. Centralne miejsce w
kuchni zajmuje laptop, mamy tu przepis i na nim włączamy muzykę. Śpiewamy głośno,
używamy wałka zamiast mikrofonu, tańczymy ugniatając ciasto, które za każdym
razem wychodzi inaczej. Żartujemy, śmiejemy się do rozpuku, omączone po brwi. Robimy
całe mnóstwo cudownych niedozwolonych rzeczy! Jak my żyjemy! Żyjemy pełną
piersią! Jeśli ktoś wam powiedział, że od gorącego ciasta boli brzuch – nie wierzcie
mu! Ja wam mówię, że tak nie jest! Wiem, bo my jemy gorące, wyjęte z pieca
pierniczki, które parzą nas w palce, a wcześniej próbujemy surowego ciasta, a
potem jeszcze zanurzamy kawałki pierników w kleistym, lejącym się, dopiero co
rozrobionym lukrze i unosząc je lekko nad podniesioną głową wkładamy do ust: hobre,
hobre - mlaskamy sobie porozumiewawczo z pełnymi ustami.
Dekorujemy pierniczki tematycznie: dwa lata temu były
portugalskie, potem patriotyczne – polskie (z braku barwników), teraz caminowe
z żółtymi strzałkami i galicyjskie. Gotowe pierniczki rozdajemy na prawo i
lewo, rozsyłamy po całym świecie, tak że do świąt ledwo ich starcza. Nie wiem,
czy obdarowane osoby mają z tych pierniczków taką radość jak my z ich
pieczenia. My jesteśmy w tych dniach razem, z naszą miłością, bliskością,
radością, obecne dla siebie nawzajem i same sobie. Jesteśmy matką i córką,
kobietami, przyjaciółkami, które chcą być razem i czerpią z tego siłę i radość.
Pierniczkowa terapia, co roku informuje nas o tym, jak bardzo jesteśmy sobie
bliskie i jak bardzo jest nam z tym przyjemnie. To jest Miłość. Tak w naszych
pierniczkach manifestuje się Duch.
Spytacie, czy leżałam na moim łóżku, zajadając pierniczki? Odpowiem
– nie. Bo dopiero teraz, podczas pisania tego tekstu przyszło mi to do głowy. Zrobię
to w przyszłym roku. Tyle miłości w jednym łóżku! Ho, ho, ho! Margot będzie się
cieszyć.
W PS:
Chciałabym, żebyście wiedzieli, że do mojego mieszkania,
oprócz łóżka od Margot, dostałam mnóstwo pięknych rzeczy od moich przyjaciół i jeszcze
na pewno tu o tym napiszę, bo to nie byle co mieć takie miejsce, że gdzie nie
spojrzysz widzisz miłość i wiesz, że nie jesteś sama.
Margot, słowo dziękuję nie oddaje tego, co czuję, wiesz o
tym. Zresztą za miłość się nie dziękuje. Przyjmuje się ją i rozkoszuje.