Jestem Hiobką. Tak właśnie dziś
się czuję. Wiem to miał być pozytywny blog. Optymistyczny. Wystarczy spojrzeć –
nie wiem jak będzie, ale wiem, że będzie dobrze. Tym się chwalę, więc trzymam
się tego zdania jak tonący brzytwy. Nic nie mam, nic nie mam – wykrzykuję sobie
do środka. Jest dramatycznie. Muszę iść pobiegać. Trening w takim stanie jest
bardzo trudny. Od trzech dni nie biegałam. Na początku jest dobrze, biegnę z
impetem, stopy mocno uderzają o chodnik, odbicie, i znów i znów, ręce jak
tłoki. Ruszam się, ciało wysyła sygnał do mózgu - przyjemnie. Ale za chwilę czuję ból w
prawej nodze, zawsze mnie boli, gdy jestem spięta. Wiem, że będzie się nasilał.
Biegnę dalej, nic nie mam, nic nie mam, nie mam – powtarzam sobie w rytm
kroków. I jeszcze noga mnie boli. Nawet nie mogę biegać… jednak biegnę. Biegnę
i myślę, że nic to tak naprawdę znaczy nie mam tego, co bym chciała, czego
aktualnie pragnę. Bo przecież mam córkę (jeszcze fajniejszą niż kiedykolwiek marzyłam),
mam pracę (niekoniecznie taką o jakiej marzę, ale jednak mam), jest kilka osób,
które mnie lubią, a nawet są takie które mnie kochają! Mam moje buty do
biegania! A od dzisiaj także mam rower. To najpiękniejszy rower w mieście (o
tym potem), mam cudowne wspomnienia z podróży. Mam książki, trzy kocice, mam
Fundację Historii Kobiet. Źle mi się biegnie, jest ciężko, trenuję sobie
podbiegi, pod górkę i w dół, pod górkę i w dół, pod górkę, pod górkę więcej
wysiłku, więc się koncentruję, biegnę. Zbieg łatwiejszy – rozpaczam, rozpaczam
aż do przystanku. Tutaj zawracam spowrotem pod górę, wbiegam, wbiegam, wbiegam,
bo drodze trochę zapominam, że mi źle, bo to jest jednak spory wysiłek. Zbiegam
– przypominam sobie wszystkie nieszczęścia jakie mnie spotkały. Teraz piszę to
i wiecie co – świetnie je pamiętam, potrafię szybko przytoczyć co najmniej siedem,
a wśród nich największa jest miłość, niespełniona, odrzucona, nie taka jakiej
chcę, pragnę, oczekuję. Piszę to i robi mi się wstyd, a w tej samej chwili
Zuzanna podchodzi do mnie przytula się i mówi: Jak pięknie bije Ci serce! Mówi coś
tak wspaniałego. Moje serce bije! I bije pięknie! Jestem. Żyję. Ty, który
jesteś, zbaw mnie proszę - pojawia się w mojej głowie. I myślę, że ja wcale przecież nie pragnę
spokoju, tylko pełni, życia, namiętnej obecności tutaj. Chcę podejmować ryzyko
miłości, ryzyko marzeń, ryzyko spełnienia. Chcę całego życia! Otwieram książkę
Murakamiego („O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”) na chybił trafił: Moim
zdaniem część z nas biega wcale nie dlatego, że chce żyć dłużej, ale dlatego,
żeby przeżyć życie najpełniej jak można, a nie we mgle. Moim zdaniem bieganie bardzo w tym pomaga. Zmuszanie się do największego
wysiłku, do jakiego jesteśmy w stanie się zmusić przy wszystkich naszych
ograniczeniach – oto istota biegania i metafora życia, a dla mnie również
pisania. Sądzę, że wielu biegaczy się ze mną zgodzi – mówi Murakami, a ja się
zgadzam. Czy jest mi lepiej? – może odrobinę.
Czy będzie trudno? Tak - i w życiu i w
bieganiu. Co robić jak jest trudno – biec dalej do mety. Najlepiej jak w tej
chwili potrafisz.